Rozdział szósty.
Wychodzę z domu na mały plac, teraz cały
otoczony domkami pomniejszych bogów. Było tak od czasu kiedy Percy wymusił na
bogach obietnicę. Trzeba było rozbudować pawilon jadalny i część mieszkalną.
Westchnęłam na myśl o tym że za rok opuszczę to miejsce na całe cztery lata.
Nowy Rzym nie był miejscem w którym chciałam spędzić resztę życia, ale sytuacja
się zmieniła kiedy na scenę wkroczył Percy. Wspólna przyszłość nawet w Tartarze
była bardzo kusząca ale spędzanie tak dużej ilości czasu między rzymianami napawało
mnie przerażeniem. Przecież byłam córką Ateny a to dla nich dostateczny powód
aby nie wpuścić mnie na teren miasta tak jak to chciał zrobić Terminus podczas
mojej pierwszej wizyty. Na samą myśl o tamtym incydencie czuje skurcze w
żołądku. Te spojrzenia które mnie powitały, ton Oktawiana, delikatna nieufność
bijąca z oczu Hazel i Franka. Teraz to do mnie dotarło. Byłam wtedy tak samo
ślepa jak Percy teraz. Widziałam wtedy
tylko jego twarz i nie zwracałam uwagi na nic innego. Nie dostrzegłam że
niektórzy rzymianie patrzyli na mnie jak na wyjątkowo okropnego i obślizgłego
robaka. Choć zawarliśmy pokój ja i moje rodzeństwo zawsze będziemy jak wybryk
natury. Nigdy nie będę mogła być dowódcą wojskowym albo strategiem. Do końca
życia zostanę kolejnym greckim architektem. Nie nazwą moim imieniem ulicy,
szkoły, szpitala a nawet to co zbuduję w nowym Rzymie zostanie uznane jako
kolejna cenna spuścizna którą zostawi po sobie cywilizacja rzymska. Prychnęłam.
Nie pozwolę na to żeby dokuczali mi i wywyższali się jacyś fani walk
gladiatorów. Zderzyłam się z prawdą jak z pędzącym pociągiem. To jest moje
hybris. Może wcale nie zginę w pojedynku przez moją dumę, może po prostu umrę z
tęsknoty za moim chłopakiem z którym nie pojadę. Albo może po prostu będę za
dumna żeby uwierzyć mojemu rodzeństwu i pojadę tam na pewną śmierć zadaną przez
przyjaciół mojego chłopaka. Po tym co zrobiliśmy ostatnim razem zapewne wielu
chciałoby nas ukrzyżować, a w szczególności mnie. Przecież gdy nie ma już Leo
jestem doskonałym kozłem ofiarnym. To niby nic, wojna zabrała wielu herosów ale
mi nadal było żal że nie ma z nami tego pewnego siebie rozrabiaki. Teraz to nie
ma znaczenia. On jest już w podziemiach, miałam tylko nadzieję że wreszcie
znajdzie sobie tam dziewczynę. Uśmiechnęłam się jak głupia wyobrażając sobie
jego flirtującego z Persefoną albo co gorsza z Hadesem. Po tej historii z Nico
nie byłam już pewna co do orientacji władcy podziemia. Valdez na pewno uważał
by moje obawy za szalenie zabawne. Z zaskoczeniem uświadomiłam sobie że to
właśnie z nim chciałabym teraz porozmawiać o wyjeździe. Nie z Piper, nie z
Hazel ale właśnie z nim. Często myślałam o tym czy nie złożyć wizyty w
podziemiu. Ale zawsze się wzbraniałam z myślą że teraz jest mu lepiej. Jest
bezpieczny i szczęśliwy. Śmieje się z własnej głupoty. Zachowuję się jak
ostatnia debilka. Poradzę sobie sama. Zawsze sobie radziłam i teraz będzie tak
samo. Na litość bogów! Otrząśnij się. Nie mogę tak panikować, przecież to tylko
miasto. Spełnię swoje marzenia. Zamieszkam z ukochanym chłopakiem i będę
studiować swój ukochany kierunek. A potem jeżeli bogowie dadzą zostanę
architektem. Naszła mnie szalona myśl. Może nawet mamą? O tym jeszcze nigdy nie
myślałam. Zagryzłam dolną wargę. Jeżeli tak to w jakim obozie będzie spędzało
swoje lata przygotowań do walki o życie moje dziecko? O życie. O życie mojego
własnego dziecka. Przynajmniej będzie miał dwoje rodziców. Szczęśliwych
rodziców, choć nie wiem czy możemy być szczęśliwi wiedząc że to co nas spotkało
może spotkać nasze dzieci. Nawet nie zauważyłam gdy nogi zaniosły mnie do
jeziora kajakowego. Jako bohater obozu, osoba która poszła za znakiem Ateny, ta
która zeszła do Tartaru i weteran wielu wojen nie musiałam już chodzić na
zajęcia z resztą domku. To chyba jedyny plus mojego życia. Rozsiadłam się
wygodnie na mostku i ukryłam twarz w dłoniach. Jestem wykończona, myślami o
podróży i krzyczącym Malcolmem który budził mnie codziennie o niemoralnych
godzinach. Musze znaleźć jakieś miejsce w którym mogłabym spokojnie spać.
Odpowiedź nasuwa się sama. Wstaje i natychmiast siadam z powrotem. Zmęczenie
daje się we znaki. Natychmiast podbiega do mnie jakiś chłopak. Ma rozczochrane
blond włosy i ciepłe niebieskie oczy całkiem inne od moich.
- Nic ci nie jest?- pyta z niepokojem
patrząc na mnie.
- Kim jesteś?- pytam ale natychmiast
żałuję mojego pytania bo zauważyłam ciemny tatuaż na jego ramieniu. Syczę i próbuję wstać i tym razem się to
udaje. Ale potem nagle zakręciło mi się w głowie. Może nie powinnam brać
dodatkowych patroli w lesie i nie
powinnam po nocach ratować cennych kronik obozu. Gdybym jednak tego nie zrobiła
cała nasza by historia zniknęła. Grecki obóz nie pozostawiłby po sobie niczego.
Patrzę na ratownika amatora, teraz pochyla się nade mną z zatroskanym wyrazem
twarzy. Bierze mnie na ręce i powoli oddalamy się od jeziora kajakowego.
- Jestem Lucas, syn Apolla kohorta
pierwsza.- mówi z uśmiechem- Od niedawna też główny augur- nadal patrzy na mnie
ale jego twarz nabiera delikatnie poważnego wyrazu.
- Augur?- szepczę z trudem- Już
wybraliście nowego augura? Przecież Oktawian zginął tak niedawno- zastanawiam
się głośno
- Wybraliście? Czyli nie jesteś z
Jupitera- mówi ze śmiechem- jak masz na imię nadobna greczynko?
Tym razem ja także się śmieję. Kto
normalny używa słowa nadobna?
- Jestem…- ale nie dane mi było
dokończyć bo doszliśmy do pawilonu jadalnego i
rozlegają się krzyki.
- Annabeth!- słyszę dziki ryk i widzę
Percy’ego. Cicho wzdycham. Świetnie. Lucas patrzy na mnie pytająco.
- Znam go- mruczę. Na nic więcej mnie
nie stać. Wzrusza tylko brwiami i zatrzymuje się patrząc na mojego dzielnego
herosa. Percy dobiega do nas i wyjmuje Orkan. Jeszcze lepiej. Lucas jednak nie
wydaję się przerażony. Przyciąga mnie bliżej i opiekuńczo obejmuje. Jestem
zażenowana tą sytuacją. Młody rzymski i przystojny półbóg właśnie trzyma mnie
na rękach przyciągając do siebie, trzymając mocno a mój chłopak z dzikim
wyrazem twarzy z uniesionym Orkanem i patrzy na niego z rządzą mordu. Właśnie o
tym marzyłam być winną śmierci jakiegoś rzymianina jeszcze przed przeprowadzką.
- Zostaw ją- warczy mój chłopak.
- Percy- mruczę. Chciałam go jakoś
uspokoić ale nie starczyło mi siły na więcej co pogorszyło tylko sytuację.
- Co jej zrobiłeś!- krzyczy
przybierając groźną minę. W jego oczach czai się rządza mordu ale widzę tam
jeszcze determinację i pragnienie. Bardzo nie chce żeby mi się coś stało- Co
zrobiłeś mojej dziewczynie!- ryczy z pasją.
- To twoja dziewczyna? – parska
śmiechem wskazując na mnie- To bardzo dobrze się nią zajmujesz- powiedział z
ironią- Jest wycieńczona. Spójrz na nią. Nie spała chyba od pokonania Gai-
syczy wściekły. Choć nie mam siły podnoszę głowę i patrzę na gapiów. Wszyscy
stoją i gapią się na te dziwną scenkę. Z przerażeniem zauważam grupkę rzymian
którzy przyjechali na trening do naszego obozu. Z zaciekawieniem nas obserwują.
Percy patrzy na mnie i widzę że
zaczyna się obwiniać . Zwinął Orkan i podszedł bliżej.
- Możesz już ją puścić- mruknął nawet
nie patrząc na Luke.
- A ty możesz już iść- powiedział
pogodnie rzymianin- ale oboje wiemy że ja jej nie puszczę a ty nie pójdziesz-
powiedział szczerząc zęby i tylko przyciąga mnie bliżej. Szykowała się kłótnia
ale ja nie dotrwałam do końca. Zasnęłam w ramionach obcego herosa. Zasnęłam w
ramionach rzymianina Lucasa, syna Apolla z kohorty pierwszej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz