Hej!

Endżoj !!!

poniedziałek, 26 września 2016

Rozdział 25. Czas odpowiedzi.



Rozdział 25.



Lizie wpatrywała się w sufit. Słońce zaszło już dawno, ciemność zapanowała w małym pokoju. Lady ulokowała ją na poddaszu drewnianego domku. Pomieszczenie miało naprawdę miłą tapetę w deseń delikatnych wiśniowych kwiatów, na podłodze leżał puchaty biały dywan. Mahoniowe meble wyglądały jakby nikt ich nigdy nie używał. Mimo tego ten pokój nie był jedynym dziecięcym pokojem w tym tajemniczym domu. Na poddaszu znajdowały się jeszcze dwa, Lady Lidia ulokowała tam pozostałą dwójkę.

Noc była nadzwyczaj spokojna. Elizabeth nie spodziewała się że noc w potwornym lesie może być tak spokojna. Światło księżyca prześwitywało  przez delikatne zasłony.  Córka Ateny przewróciła się na drugi bok. Nie mogła zasnąć, nigdy nie mogła zasnąć przy pełni. Postanowiła jeszcze raz pozwiedzać dom. Chciała jeszcze raz przyjrzeć się portretowi dzieci. Wyszła na palcach ze swojego pokoju i podeszła cicho do schodów. Teraz dzięki światłu księżyca mogła spokojnie przyjrzeć się pozostałym obrazom  wiszącym wzdłuż schodów.
Pierwszy obraz przedstawiał piękny krajobraz. Jakby widok z wielkiego cało ściennego okna. Rozległe morze o pięknym niebieskim kolorze i równie niebieskie niebo wyglądało bardzo realistycznie. Jednak obraz sprawiał wrażenie niedokończonego, był jak na wpół zatarte wspomnienie.
Kolejny, drugi obraz przedstawiał piękną górę. Wysoką i majestatyczną, z czubkiem góry zakrytym chmurami.
Trzeci i ostatni już obraz przedstawiał ciemną postać, ewidentnie kobiecą stojącą pośrodku opuszczonego dziecinnego pokoju. Spowita w czarny, lekko naddarty płaszcz była niemal całkowicie zakryta. Jedynie jej twarz oziębła i władcza odznaczała się od reszty. Upiornie biała cera, wydatny nos i oczy wpatrujące się z nienawiścią we wszystkich którzy mogli kiedykolwiek spojrzeć na obraz.
Elizabeth zapomniał na moment jak oddychać, już wiedziała kto skrywał się pod postacią lady.

Prawie bez tchu dobiegła do pokoju Willa. Nie pukając weszła przez drzwi. Syn Hermesa leżał wyciągnięty na łóżku, on też nie spał.
- Przyszłaś dotrzymać mi towarzystwa?- zapytał z uśmiechem.
- Zatkaj się- wycedziła przez zaciśnięte zęby. Delikatnie zamknęła drzwi. Podeszła na palcach do leżącego na łóżku przyjaciela.
- Wiem kim jest lady.
Will szybko usiadł i przewiesił nogi przez ramę łóżka.
- Teraz możesz już mówić- powiedział i odchrząknął.
- Na razie musimy jak najszybciej wyciągnąć stąd Mary i uciec jak najdalej się da. I co najważniejsze, musimy być cicho. Wątpię czy lady będzie spać.  
William w pośpiechu ubrał świeżo wypraną koszulkę. Chwycił swój miecz i przywiązał go sobie do pasa. Kiedy ubierał buty podniósł wzrok na Elizabeth.
- Dlaczego mamy się śpieszyć?
- Nie chcesz wiedzieć.
- Jednak fajnie by było gdybyś coś powiedziała- powiedział podchodząc do drzwi.
- Potrzymam was jeszcze trochę w niepewności.

Chodząc na palcach wyszli z pokoju Willa i skierowali się do pokoju Mary. Młoda Irlandka spała zwinięta w kłębek. Nic dziwnego, po całym dniu pełnym bólu należał jej się odpoczynek. Lizie powoli podeszła do łózka swojej przyjaciółki. Szturchnęła ją delikatnie, ruda dziewczyna powoli otworzyła oczy.
- Lepiej żebyście mieli dobry powód- wysyczała.
- Wstawaj jeśli chcesz przeżyć- wyszeptała szybko córka Ateny.
- Możesz wreszcie powiedzieć o co ci chodzi?
- Widzieliście obrazy? Przy schodach wisi obraz strasznie wyglądającej kobiety o brązowych oczach. Na parterze wisi portret Hery, lady mówiła że  wisi tam specjalnie, żeby widziała jej dzieci. Mówiła że pamięta co im zrobiła. No i co, łapiecie? Hera, dzieci- herosi prawdopodobnie nieżywe, potwór, nie zamyka oczu?
Will i Mary pokręcili głowami.
- Lamia… mówi wam to coś?

sobota, 24 września 2016

Rozdział 24. Raz, dwa, trzy Hera patrzy!



Rozdział 24.



Stojąc na tarasie zagadkowego domu i wpatrując się w nieznaną kobietę trójka towarzyszy całkowicie zapomniała w jakiej sytuacji się znajdowała. Byli zdani tylko na siebie, mieli przed sobą ważną misję i do tego na ogonie siedziała im dosyć spora (wnioskując po hałasie jaki robili) grupa ratunkowa. Nie udało im się jeszcze opuścić lasu i nawet nie wiedzieli gdzie są! Rozpaczliwie potrzebowali pomocy, a jedyną osobą która mogła jej udzielić była surowo wyglądająca kobieta mieszkająca w zamieszkałym prawie przez same potwory lesie. Nic nie pozostało im oprócz…
- Potrzebujemy pomocy. Nasza przyjaciółka skręciła kostkę- Lizie starała się brzmieć jak najspokojniej. Tak jakby podróżowanie po potwornym lesie z na wpół nieprzytomną z bólu dziewczyną wspartą na ramieniu było normalną codzienną czynnością.
Mary zdobyła się tylko na drobny uśmiech.
- Och, oczywiście wejdźcie.-  powiedziała lady i odsunęła się od drzwi aby ich przepuścić. Jej wzrok prześlizgnął się po trzech przyjaciołach. – Mogę przenocować was przez trochę, jeśli chcecie oczywiście.
- Dziękujemy- wymamrotała Mary. Reszta w ciszy weszła do domu.   

Obóz, ten sam czas…



Jak zawsze w sytuacjach kryzysowych domek Ateny rozłożył sztab kryzysowy. Malcolm i Annabeth rozsiedli się na krzesłach pośpiesznie przyniesionych przez dzieci Hermesa. Na małym stoliku wytarganym z domku Ann walały się dziesiątki map. Mapa obozu, mapa lasu przy obozie, mapa przedmieść Nowego Jorku, mapa całego Nowego Jorku a nawet narysowane naprędce odkryte wejścia do labiryntu.
Cały obóz zaangażował się w próbę odnalezienia zaginionych obozowiczów. Niektórzy z nich zaprzyjaźnili się z nimi ,inni byli ich rodzeństwem a cała reszta przyłączyła się ze względu na panującą nudę. Żadnych niebezpiecznych misji, żadnych bohaterów i okazji do imprez i świętowania.
- Powtórzmy to jeszcze raz.- po raz setny powiedziała Kate-  Weszli do lasu od strony...
- Od strony pola truskawek. Weszli więc do południowego lasu- przerwał jej Malcolm.- Nie spotkali duchów gejzerów więc musieli od razu skierować się w stronę śliwkowego sadu.
- Kierowali się w stronę miasta.- powiedziała Annabeth, która wpatrywała się linie brzegową zatoki Long Island. Właśnie tutaj chciała aby rozbili sztab. Obwiniała siebie za całą tę sytuację, Gdyby zareagowała w odpowiednim momencie, podeszła do nich kiedy widziała ich rozmawiających na plaży wszystko mogło być inaczej. Nie rozumiała tylko dlaczego? Dlaczego rzucili wszystko i uciekli do lasu. Przez jedną chwilę zastanawiała się nad bardzo głupią i niemożliwą opcją. Zarówno Mary,Will jak i Lizie nie mieli normalnego i spokojnego życia, mogli poczuć się zdradzeni. Tak jak kiedyś poczuł się Luke Castellan. 

Annabeth otrząsnęła się z mrocznych myśli. Will nie był Lukiem a tym bardziej nie była nim Lizie. chociaż po dłuższym zastanowieniu się Lizie przypominała jej czasem Luka. Tego dobrego, starego Luka jeszcze sprzed jego pierwszej misji. Nawet wyglądali podobnie, mieli takie same zawadiackie uśmiechy i trochę przydługie włosy opadające na twarz. Nie, to nie może być prawda. Lizie to nie Luke.

Domek w lesie, odrobinkę później...

Lizie chodziła po domu. Mary zasnęła wreszcie lecz lady doglądała jej jeszcze w jej pokoju. Lizie i Will oboje zdecydowali aby przynajmniej jedno z nich zostało razem z nimi dla bezpieczeństwa. 
Elizabeth schodziła powoli o drewnianych schodach. Najpierw chciała zwiedzić parter domu. Wreszcie dotarła do salonu, chyba największego pokoju w tym domu. Urządzony w bardzo klasycznym stylu był jednocześnie dziwnie przygnębiający. Nad sporym marmurowym kominkiem wisiał ogromny portret dziwnie znajomej kobiety. Duże, brązowe oczy zdawały się świdrować ją na wskroś. Duże, brązowe oczy...
- Hera- odezwał się głos. Lady stała oparta o framugę drzwi do salonu. Wyglądała jak ciężko chora zmęczona życiem kobieta.- Wiem kim jesteście. Widziałam dużo herosów w moim życiu.- uśmiechnęła się blado, Lizie miała jednak wrażenie że kobieta nie mówiła już do niej. Wpatrywała się w portret wiszący naprzeciwko Hery. Przedstawiał on uśmiechniętą rodzinę. Wysokiego chłopaka obejmującego dwie uśmiechnięte dziewczynki.
- Moje dzieci... moi biedni herosi. Chcę żeby Hera na nich patrzyła, i żeby wiedziała że ja pamiętam- zacisnęła wargi i spojrzała na Elizabeth. - Może ciasteczek?


  

wtorek, 20 września 2016

Rozdział 23. Skręcona kostka



Rozdział 23.



Przedzierali się przez las już pół dnia. Nie wyglądał on przyjaźniej od środka. Grube drzewa nie dopuszczały promieni słonecznych i trójka przyjaciół musiała miejscami nawet chodzić po omacku. Przybijająca cisza nie pomagała w rozproszeniu smętnej atmosfery. Nikt nie chciał odezwać się ani słowem. Potwory mogły czaić się przecież na każdym kroku, nie musieli jednak ich nawoływać.

Maszerowali przez las w sumie nie wiedząc gdzie się znajdują i kiedy zobaczą miasto. Równie dobrze mogli przecież chodzić w kółko albo zbliżać się do obozu. Dwa razy cudem uniknęli spotkania z innymi obozowiczami. Nie chcieli spotkać nikogo, a w szczególności swojego starszego rodzeństwa.
Gdy powoli tracili nadzieję na wydostanie się z lasu drzewa zdawały się rosnąć coraz rzadziej. Nie zdążyli jednak ucieszyć z tego powodu. Z drugiej strony lasu dobiegły ich nawoływania. Obóz rozpoczął już akcję ratunkową.
Spanikowani przyjaciele rzucili sobie przestraszone spojrzenia. Akcji poszukiwawczej spodziewali się dopiero jutro. Nie oglądając się popędzili przed siebie. W trakcie tego szaleńczego biegu Mary potknęła się o wystający korzeń. Wywróciła się przy okazji uderzając głową o pień najbliższego drzewa.
- Nigdy więcej nie wejdę do tej zbieraniny patyków i owadów zwanej lasem!
- Chcesz żeby nas znaleźli?- warknęła Lizie- Bardzo cię boli?- spytała już o wiele łagodniej.
- Mogę iść- Mary zacisnęła zęby i spróbowała wstać. Córka Ateny jednak przytrzymała ją na ziemi. Pochyliła się nad nią i delikatnie zbadała jej kostkę.
- Nie możesz- westchnęła- Masz skręconą kostkę.
- Skąd to wiesz?- zainteresowała się Irlandka.
- Annabeth mnie nauczyła jak rozpoznać skręconą kostkę. Mówi że nic tak nie denerwuje herosa jak skręcona kostka.
- Może oprócz wybitych palców albo głupiego zadania od boga, braku broni i zatrutego ostrza …
- Will, rozumiemy co masz na myśli.
- Tak czy inaczej nie możemy tu zostać, ale Mary nie może chodzić. Jest tylko jedno wyjście.- Lizie delikatnie spojrzała na przyjaciółkę wyciągniętą na ziemi.
- Nie. Nie dam się nieść- wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- W takim razie dasz się złapać.- Will uśmiechnął się szyderczo.
Mary wyglądała jakby chciała zabić wszystkich (a w szczególności to przeklęte drzewo!). Odetchnęła głośno.
- No dobra… ale tylko się na was wesprę.
Lizie i Will przewrócili oczami i wymienili spojrzenia. Wzięli swoją towarzyszkę pomiędzy siebie i zarzucili sobie jej ręce na ramiona.

Drzewa przerzedzały się jeszcze bardziej. Wkrótce ich oczom ukazał się średniej wielkości drewniany domek.
Will zagwizdał- Dom w środku lasu, zbyt dużo horrorów ma taką fabułę.
- Może my okażemy się tą grupą która na końcu przeżyje?- optymistycznie stwierdziła Lizie.
- Ty pewnie będziesz tą piszczącą dziewczyną która ginie pierwsza- syn Hermesa uśmiechnął się złośliwie.
- Zazwyczaj pierwszy ginie nadęty i pusty osiłek- zaśmiała się Lizie.
- Dobrze że nikt z nas nie jest nadęty i pusty.- odetchnęła z ulgą Mary.
Will i Lizie wybuchli śmiechem.  Podeszli cicho na taras i stanęli przed drzwiami.
- Może po prostu je otworzysz Will?-zapytała Mary.
- Mogę spróbować- westchnął.
Nie musiał jednak nawet próbować bo w drugiej sekundzie drzwi otworzyły się same. Stała w nich piękna, starsza i czarnowłosa kobieta.  Miała na ustach delikatny uśmiech, stała sztywno wyprostowana w przydługiej sukni przypominającej kreacje z epoki wiktoriańskiej.
- Jestem lady Lidia Amanda Mia Izolda Ann. Co robicie na moim tarasie?

czwartek, 15 września 2016

Rozdział 22. Sekretna schadzka.



kolejny rozdział wleciał na bloga. po dłuuuuugaśnej przerwie. Chyba mi nawet tego brakowało ;-)
smacznego ;)

Rozdział 22.



Wieczorne ognisko było o wiele cichsze niż zazwyczaj. Dzieci Ateny, Hermesa i Nemezis siedziały w otępieniu wpatrując się w las. Mieli jeszcze nadzieję że ich rodzeństwo wróci. Annabeth siedziała przy swoim chłopaku w otoczeniu przyjaciół.
- Dlaczego jeszcze nie wrócili?- córka Ateny z pobladłą twarzą obserwowała ciemny las.
- Nie przejmuj się. Na pewno wrócą- Piper próbowała uspokoić przyjaciółkę czaromową.  Sama jednak nie była zbytnio przekonana więc nie wychodziło jej to najlepiej. Percy siedział jak na szpilkach. Widząc stan swojej dziewczyny bardzo chciał pomóc jej w poszukiwaniu siostry. Jason i Pipes jednak przekonali go że to jego dziewczyna potrzebuje go teraz bardziej.
- Dzieci Aresa już przeszukują las. Nie martw się…
Faktycznie dzieci Aresa i liczni ochotnicy rozpoczęli akcje ratunkową. Misja poszukiwawcza trwała już pół dnia a jak dotąd nie odnaleziono żadnych wskazówek dotyczących położenia zaginionej grupy obozowiczów. Annabeth delikatnie drgnęła kiedy ze strony lasu nadeszli herosi którzy zgłosili się na ratowników. Szybko wstała przeczesując tłum w poszukiwaniu znajomej twarzy Lizie.
- Przykro mi Annabeth…- Clarisse odezwała się wyjątkowo delikatnym tonem- Nie znaleźliśmy ich.
- Ale oczywiście to nie znaczy że nie żyją- wtrąciła szybko Piper.
Malcolm i Annie wymienili szybkie spojrzenia.
- Jest jeszcze jedna możliwość- powoli zaczęła Ann. Całe jej rodzeństwo rzucało sobie spojrzenia. Zdawali się rozumieć bez słów.
-Jaka?- spytała Clarisse nie bardzo rozumiejąc.
Malcolm odchrząknął- Mogli uciec z lasu.

Dzień wcześniej, perspektywa Lizie.

 

- Cholera!
Elizabeth była już spóźniona. Szła szybkim krokiem, siłą powstrzymywała   się aby nie biec. Mogłaby tym zwrócić na siebie za dużo uwagi. Jej oczom ukazała się plaża, na najdalszym końcu zaraz przy barierze czekali już na nią jej przyjaciele. Uśmiechnęła się na widok rudej burzy włosów swojej koleżanki. Młoda Irlandka stała obok Willa, syna Hermesa. Mary stała niespokojnie, nerwowo miętosząc skrawek swojej koszulki, Will wysoki i czarnowłosy chłopak posłał jej zmartwione spojrzenie. Miał podkrążone oczy jakby nie spał od co najmniej kilku dni. Prawdopodobnie tak było, sny męczyły go o wiele częściej niż innych.
Widząc niepokój przyjaciół Lizie jeszcze bardziej przyśpieszyła przechodząc w lekki trucht. Kiedy Mary podała jej zaszyfrowana wiadomość wiedziała że stało się coś ważnego.
Kiedy wreszcie do nich doszła Mary zaczęła mówić.
- Nareszcie jesteś! Martwiłam się że już cię wcięło, ale już jesteś więc możemy przejść do konkretów. Miałam sen. Znowu. Widziałam dwie drakainy, jedna była dosyć poturbowana. Rozmawiały o czymś w starym i opuszczonym magazynie w mieście. Może w Nowym Jorku.
Will i Lizie co jakiś czas rzucali niespokojne spojrzenia w stronę miasta, Mary jak miała w swoim zwyczaju opowiadając wymachiwała rękami. Wreszcie głos zabrał William.
- Nie wiem jak wy ale ja bardzo często słyszę głos. Cały czas powtarza mi żebym im nie ufał…
Mary i Liz wymieniły spojrzenia. One również często słyszały ten głos. Elizabeth przypomniała sobie w dodatku swoje pierwsze spotkanie z Annie, ona też mówiła że słyszała że ma im nie ufać. Will i Mary wbili spojrzenia w córkę Ateny.
Elizabeth zaczęła czujnie rozglądać się po plaży. Przyszedł jej zwariowany i bardzo niebezpieczny pomysł do głowy o którym nikt nie mógł wiedzieć. Jej serce prawie wyskoczyło gdy zobaczyła swoją siostrę siedzącą spokojnie na plaży. W porę się opamiętała, posłała  jej uśmiech i pomachała szybko.
- Mogliście sprawdzić czy nikogo nie ma na plaży- syknęła w stronę towarzyszy.- chodźmy.
Kiedy byli już daleko i Anie za żadne skarby nie mogła ich usłyszeć Lizie odchrząknęła i zaczęła mówić.
- Trzeba zbadać tę sytuację z drakainami. Musimy dostać się jakoś do miasta, chyba jedyna drogą będzie las. Postaram się wybadać jakieś dziecko Demeter, oni na pewno wiedzą więcej o lesie. Po drugie musimy zastanowić się nad tym głosem… niby komu mamy nie ufać?
- Kiedy wyruszamy?- zapytał Will.
- Jak tylko nadarzy się okazja- Lizie uśmiechnęła się blado.
Zapowiadała się ciekawa  przygoda…