Rozdział dziesiąty.
Obóz był bardzo przestronny. Drzewa i
pola truskawek przypominały jej rodzinny dom. Uwielbiała spacerować po nich w
wolnym czasie ale teraz kiedy biegła do Wielkiego Domu wydawało jej się że
nigdy tam nie dotrze. Serce skakało z radości kiedy wreszcie zobaczyła
wyłaniający się zza drzew budynek. Wbiegła na wzgórze i wpadła na kogoś na
werandzie.
- Uważaj jak łazisz!- znała ten głos.
Spojrzała na niego.
- Lucas?
On natychmiast podał jej rękę i
pomógł wstać. Tak dawno się nie widzieli.
- Chyba już zawsze będziesz na mnie
wpadać- powiedział szczerząc zęby- Nie żeby mi to przeszkadzało
- Widziałeś Percy’ego? Nic mu nie
jest?
Jeżeli Luke był rozczarowany to
świetnie to zamaskował, ale czego innego mógł się spodziewać? On był jej
chłopakiem a ona jego dziewczyną. Byli razem w Tartarze. Nie mogła z niego
zrezygnować tak od razu. Musiał dać jej trochę czasu.
- Jest na górze i nic mu nie jest.
Chyba wszyscy rzymianie już zdążyli złożyć mu życzenia szybkiego powrotu do
zdrowia- spojrzał na nią z uśmiechem.
-Zaprowadzisz mnie do niego?
Uśmiech zgasł na jego twarzy.
- Przykro mi Annabeth ale Kate chyba
by mnie za to pocięła na kawałki i nie pozwoliła pochować. Poza tym Twoje
odwiedziny mogłyby pogorszyć jego stan.
Na werandzie właśnie pojawił się Nico
di Angelo . Zatrzymał się i zmierzył Lucasa chłodnym spojrzeniem, popatrzył na
Annabeth współczującym wzrokiem.
- Wyjdzie z tego- rzucił tylko i
wszedł do Domu.
Annabeth była zrozpaczona. Wszyscy
już chyba u niego byli. Wpuścili nawet rzymian a ona mogła tylko stać i czekać
aż jej znajomi powiedzą jej cos więcej. Zachowywali się jakby to ona miała
zabić jego przy najbliższym spotkaniu. Miała już tego wszystkiego dość.
Koszmary, rozmowy które cichły kiedy wchodziła do domku, współczujące
spojrzenia rzymian. Przeszła przez tyle wojen, stoczyła tyle bitw, żegnała tylu
przyjaciół i teraz rozdzieloną ją z ukochanym.
Wszystko przez przepowiednie,
wszystko przez bogów. Zrozumiała teraz dlaczego Luke Castellan związał się z
Kronosem i to ją przeraziło. Czy byłaby gotowa oddać swoje ciało na przykład
Gai? To Percy zawsze był buntownikiem,
ona zawsze miała szacunek do bogów. To on wysłał im głowę Meduzy nie ona, to on
pogardził nieśmiertelnością nie ona, on
kazał przyrzec im na Styks że uznają wszystkie dzieci nie ona. Ale Luke tez
nigdy nie występował ze swoja wrogością tak otwarcie. Już kiedy podróżowali Z
Thalią nauczył się trzymać język za zębami. A skoro nikt nie podejrzewał go o przymierze z
wrogiem musiał już dawno zdecydować po czyjej stronie stoi i zawczasu budować
swój kamuflaż. Czy gdyby ona sprzymierzyła się z Kronosem i Lukiem wygraliby?
Oczami wyobraźni ujrzała siebie potężną i straszną. Siebie przy władzy. Może Silena i
Beckenford by żyli. I Luke by żył, teraz już doskonale wiedziała że go nie
kocha ale nadal był dla niej jak starszy brat. Miałaby wszystko oprócz
Percy’ego. Chociaż mogłaby go przekonać. Jego i Grovera a może nawet cały obóz.
Wiedziała że rzymianie by jej nie uwierzyli. Kronos pewnie by ich zabił. To by
było straszne ale jakaś mała część jej cieszyłaby się z takiej sytuacji. Raz na
zawsze pozbyliby się tej cywilizacji. Już nigdy więcej igrzysk, cesarzy,
pretorów i augurów. W każdym razie przy chłodnej kalkulacji wyszłaby na plus. A
teraz większość jej przyjaciół nie żyje, po jej ukochanym obozie chodzą
rzymianie a jej własne rodzeństwo nie pozwala jej być szczęśliwą przy boku
chłopaka. Straciła wszystko a w dodatku teraz może stracić również życie.
Przerwała ponure rozmyślania,
wiedziała że takie myśli nie pomogą jej a raczej mogą tylko jeszcze bardziej
zdołować. Życie nie jest fair i koniec. Teraz musi dostać się na górę do
swojego chłopaka i wymyślić coś żeby wszyscy odpuścili z ta przepowiednią.
Jeden z jej problemów rozwiązał się
sam. Nie zdążyła się jeszcze porządnie zastanowić jak przedrzeć się do swojego
chłopaka bo oboje usłyszeli coś spadającego ze schodów. Tym czymś okazał się
Percy. Spadając narobił dużo hałasu i chyba z całego szpitala nie obudziły się
tylko dzieciaki Morfeusza. Lucas i Annabeth podbiegli jak mogli najszybciej do
wyciągniętego na podłodze Perseusza Jacksona który masował swój poobijany
tyłek.
- Co ty tutaj robisz?- wysyczał
wściekły Lucas. Chyba nigdy jeszcze nie był tak zdenerwowany.
- Leże. Nie widać?- Percy powoli
podniósł się z podłogi i popatrzył na Annabeth.- Przyszedłem zobaczyć się ze
swoją dziewczyna
- Ja też- Annabeth przytuliła go
pierwszy raz od kilku dni.
- Ty tez odwiedzasz swoją
dziewczynę?!- Percy wydawał się być zaskoczony.
- Nie uderzyłeś się w głowę Jackson?-
sarknął Luke- Przyszła do ciebie idioto.
- Przecież wiem.- powiedział Percy.
Widać było jednak że odetchnął z ulgą.
- Musisz wiedzieć że nie będę szukała
sobie dziewczyny.
- Bo mnie kochasz- uśmiechnął się
Percy tuląc Annabeth jeszcze mocniej.
Annie której brakowało już powietrza
wyślizgnęła się z niedźwiedziego uścisku swojego chłopaka.
- Wszystkie boją się zazdrosnego syna
Posejdona