Hej!

Endżoj !!!

czwartek, 31 marca 2016

Rozdział 3. Boski węch Luka



Rozdział trzeci.


Boski węch Luke’a

Perspektywa Luke’a
Nie wiedziałem dlaczego ale wyczułem coś w tym zaułku. Gdy powiedziałem o tym Thalii ta na początku zaczęła na mnie krzyczeć.
- Co można wyczuć w takim miejscu?!- zapytała i zrobiła groźną minę żeby ukryć strach w oczach- Oboje wiemy że znajdziemy tylko więcej potworów!
- To nie cyklopi! Ten zaułek jest czysty!
- To co mogłeś tam wyczuć?- zapytała już o wiele łagodniej.
- Nie wiem- odpowiedziałem niepewnie. Byłem pewny że Thalia mi  nie wieży ale gdy ostatnim razem mnie zignorowała skończyło się to bardzo źle. Powoli weszliśmy do hali.
- Mówię ci Thalia tutaj coś jest. Wyczuwam to- nie chciałem żeby Thalia zmieniła zdanie i wyszła z uliczki. Czułem że to co tu zobaczymy będzie ważne.
- Wyczuwasz to?! Wyczuwasz? Błagam cię Luke!- Thalia popatrzyła na mnie błagalnie. Wiedziałem że wszystko czego chcę to wreszcie położyć się spać.
- Mówiłem ci że ta Amaltea pachniała jakoś dziwnie i miałem rację- wzdrygnąłem się na samą myśl o tej kozie.
- Luke, Pachniała dziwnie bo to koza!- doskonale wiedziałem że nie chcę wierzyć w to że koza od jej ojca nas zdradziła.
- Przymknij się!- warknąłem zdenerwowany. Nie chciałem przechodzić przez tą kłótnię jeszcze raz- i wyjmij lepiej egidę.-próbowałem zmienić szybo temat i chyba się udało bo Thalia patrzyła na mnie dużo łagodniej.
- Dobry pomysł Luke- powiedziała.- Może się przestraszy to coś.- wiedziałem że nie chciała powiedzieć cyklop żeby nie zapeszyć.
-Już to widzę. Prędzej się przestraszy twojej twarzy.
Mogłem przysiądź że usłyszałem cichy pisk. Powoli szedłem w tamtą stronę dopóki nie zauważyłem skrzynek poustawianych pod ścianami.
- No i co wyczułeś?- Thalia i jej ironia. Czasami mam tego dość. Podszedłem do najbliższej skrzyni a córka pana Roentgena niechętnie poszła za mną. Nagle wieko skrzyni się otworzyło i wyskoczyła z niego…. Mała dziewczynka.   
Na początku zamachnęła się młotkiem i trafiła Thalie w ramię co było naprawdę godne podziwu z jej strony. Później jednak trafiła mnie w głowę i przez moment widziałem małą niedźwiedzice z bliska.
- Bogowie! Ale ta mała ma uderzenie.- Popatrzyła na nas i wyglądała jakby zobaczyła coś okropnego. Spojrzałem na Thalie, wyglądała źle ,ale nie aż tak bardzo źle żeby przestraszyć małą dziewczynkę.
-Hej , dziewczynko. Uspokój się. Nie zamierzamy cię skrzywdzić. Jestem Thalia. A to jest Luke.- Jeszcze nigdy nie słyszałem tak łagodnego głosu mojej przyjaciółki.
-Potwory!- krzyknęła ta mała. Choć była śmiertelnie przerażona patrzyła prosto na nas a w ręku nadal miała młotek. Poczułem złość na córkę Zeusa za to że przestraszyła tak  naszą nową koleżankę.
- Nie. Ale wiemy o potworach. My też z nimi walczymy.- starałem się mówić jak najłagodniej. Używałem tonu którym mówiłem do mamy kiedy miała jeden z ataków. Oczami wyobraźni ujrzałem matkę wypłakującą sobie oczy bo po raz kolejny Hermes nie przyszedł na moje urodziny. Nie wiedziałem dlaczego ale czułem że muszę ochronić tą małą za wszelką cenę. Nagle popatrzyła na mnie jakbym był pierwszą osobą jaką kiedykolwiek w życiu widziała, potem przeniosła wzrok na Thalie cały czas z tym samym wyrazem twarzy.
- Jesteście tacy jak ja?- zapytała cicho a jej głos brzmiał spokojniej. Popatrzyłem ukradkiem na Thalie. Wiedzieliśmy co to znaczy. Usta Thalii ułożyły się w jedno słowo. Półbóg.
- Tak i pomożemy ci. Możemy ci pomóc! Możesz z nami iść, zaopiekujemy się tobą- wiedziałem że nieźle mi się dostanie od Thalii za tą propozycję. Często narzekała że ma za silną aurę i przyciąga za dużo potworów, a trzeci półbóg na pewno pomógłby im nas wytropić. Ona jednak tylko pokiwała głową z uśmiechem. Oboje wiedzieliśmy że jeżeli spędzimy sami ze sobą jeszcze tydzień zaczniemy ze sobą walczyć.
- I nie oddacie mnie tacie?- zapytała z przerażeniem. Oboje ją rozumieliśmy. My również nie mieliśmy najlepszych wspomnień związanych z rodziną.
- Nie oddamy cię. Teraz jesteś naszą rodziną. Obiecuję że nie pozwolę żeby coś ci się stało. Jesteśmy rodziną- powiedziałem jej. Chciałem w to wierzyć. Pochyliłem się nad nią i uważnie jej się przyjrzałem. Miała długie, splątane i kręcone włosy w kolorze blond. Była opalona i wglądem przypominała te wszystkie córki miliarderów które mieszkają na prywatnych wyspach. Oczywiście mogła nią być.
- Widzisz?- zapytałem wyjmując z plecaka sztylet który dostałem od jednego półboga – jest zrobiony z niebiańskiego spiżu. Zabija potwory. Sztyletami walczą tylko najlepsi i najszybsi wojownicy. Weź go, jest twój- Nie pożałowałem decyzji gdy zobaczyłem że twarz dziewczynki rozjaśniła się do mnie w promiennym uśmiechu. Poczułem złość na bogów. Przez nich dzieci takie jak ona wychowują się albo z ludźmi którzy ich nie chcą albo uciekają w poszukiwaniu domu. Nie chciałem myśleć co by było gdybyśmy jej nie znaleźli z Thalią, lub co gorsza gdyby znaleźli ją stali bywalcy takich zaułków.
- Chodź- powiedziała Thalia do naszej towarzyszki śmiejąc się pod nosem. Ona chyba też ją polubiła. – Poszukam ci jakichś ubrań.
Wzięła dziewczynkę i poszły w stronę wyjścia gdzie zostawiliśmy bagaże.
- Tylko nie odchodźcie za daleko!- W końcu mam ją chronić.
Usłyszałem tylko jak Thalia mówi coś swojej nowej koleżance a po chwili obie wybuchają śmiechem. Po raz pierwszy od wielu tygodni pomyślałem że jestem w domu.



wtorek, 29 marca 2016

Rozdział 2. Młotek- zabójcza broń herosów



Młotek-zabójcza broń herosów.

 

Rozdział drugi


- Hej Annabeth nie martw się . kocham cię. Możesz zostać tu ze mną. Możesz zostać na zawsze.

Ten głos, głos mojego ojca mnie wołał. Usiadłam spocona i przetarłam oczy. Od tygodnia nie zmrużyłam oka a kiedy już udało mi się zasnąć dręczył mnie ten jeden koszmar. Byłam w jakimś ciemnym pomieszczeniu, to był chyba magazyn. Nie wiedziałam dlaczego ale intuicja podpowiadała mi że powinnam czegoś poszukać. Kiedy czułam że to znalazłam zawsze odzywał się mój ojciec. Nie wiem skąd do licha nagle mój ojciec mówi do mnie w magazynie i każe mi zostawić ich. Ich! Kto to oni? Przecież z domu uciekłam sama. Przez chwilę pomyślałam że może moi przyrodni bracia za mną idą, ale to niemożliwe. Są za mali. Już od tygodnia wędruje po lesie i szczerze mówiąc jestem przerażona. Każdy szmer wydaje mi się zbliżającym się potworem, a każde auto autem taty. Całkiem inaczej wyobrażałam sobie ucieczkę z domu. W szkole bliźniacy Emma i Jack Wilkinson opowiadają ciągle o swoich ucieczkach. Ale oni nigdy nie wspominali o dziwnych kobietach z wężami zamiast nóg czy dziewczynach mieszkających w strumykach i rzekach. Ich ucieczka przypominała raczej kemping w namiotach niż to co przeżywam ja. Kiedy ostatnio byłam w śmiertelniczym sklepie stale się rozglądałam. Sprzedawca podejrzewał że jestem złodziejką więc wcisnęłam mu kit o tym że jestem z szkoły przetrwania i to jedno z naszych zadań.
- Ukraść coś z mojego sklepu?- zapytał lekko przestraszony wizją hordy dzieci szturmujących jego sklep.
- Nie- powiedziałam nie pewna- mamy odbyć samotną wycieczkę po okolicy i przynieść coś ze sobą.
- Powodzenia- powiedział sprzedawca z miłym uśmiechem na ustach. Później jednak nie byłam pewna czy nie szczerzył do mnie zębów. Niepokojąco dużych i ostrych. Przeszły mnie ciarki gdy sobie o tym przypomniałam.  Oczami wyobraźni zobaczyłam kły rozrywające moją szyję i krzyknęłam.
- Musisz się opanować Annabeth- powtarzałam trzęsąc się z zimna. Spakowałam rzeczy i wyruszyłam w drogę. Po drodze nie napotkałam niczego dziwnego. Ale co dziwnego w lesie może znaleźć samotna siedmioletnia półbogini oprócz minotaura, hydry lernejskiej i Cerber może wyjść z podziemni i erynie i…
- Uspokój się Annabeth Chase córko Ateny. Jest tyle potworów które mogą cię zabić że nie dasz rady wymienić ich wszystkich!
Doskonale pamiętam jak z rodziną taty oglądaliśmy Harrego Pottera. Puszek, ten pies o trzech głowach, albo bazyliszek. Ale one tak nie wyglądają. Jestem pewna że ten miecz Gryfindor’a był zrobiony z niebiańskiego spiżu. Szkoda że nie mam takiego sprzętu jak miał ten brytol w okularkach. Ale jakoś muszę sobie poradzić z moim pierścieniem. Głupi kawałek niebiańskiego spiżu, choć czasami jest przydatny. Myślałam nad tym żeby go przetopić, ale jest pamiątką po matce i tym starym dobrym tacie. Pamiętam jak przed atakami potworów, przed tym jak dowiedziałam się o mamie, kiedy myślałam że nas po prostu porzuciła po porodzie. Siedzieliśmy na wzgórzu obok domu i tata pokazywał mi gwiazdozbiory. To wtedy mi powiedział o Atenie. Zresztą jestem pewna że nie osiągnę temperatury odpowiedniej do stopienia niebiańskiego spiżu a nawet jeśli to z pierścienia nie starczy nawet na nędzny sztylet. Muszę jak najszybciej znaleźć Chejrona. Nie wiem jak inni półbogowie radzą sobie z tymi wszystkimi potworami. Z minuty na minutę coraz bardziej podziwiałam Heraklesa. Nie lubię gościa ale miał chłopak talent do walki. Postanowiłam trzymać się miasteczka. Ale nagle coś wyczułam, nie nosem tylko po prostu wyczułam. Szybko skręciłam w pierwszy zaułek na ulicy. Genialnie nie ??? Uciekać przed potworami i chować się w ślepym zaułku.
Z szybko bijącym sercem podbiegłam do pierwszej lepszej skrzyni na którą dopiero teraz zwróciłam uwagę. Dzięki bogom że tu była.
- Mówię ci Thalia tutaj coś jest. Wyczuwam to- powiedział głos który na pewno należał do chłopaka.
-Wyczuwasz to?! Wyczuwasz? Błagam cię Luke!
- Mówiłem ci że ta Amaltea pachniała jakoś dziwnie i miałem rację
- Luke, pachniała dziwnie bo to koza!
- Przymknij się- warknął zdenerwowany Luke.- i wyjmij lepiej egidę.
- Dobry pomysł - mruknęła dziewczyna nazywana Thalia. – Może się przestraszy to coś.
- Już to widzę.- prychnął Luke- prędzej się przestraszy się twojej twarzy- syknął.
Ostatnia uwaga mnie przeraziła. Jakie to mogą być potwory skoro dziewczyna, przedstawicielka płci pięknej przeraziła nawet swojego kolegę. Zalała mnie fala strachu. Nie przeżyję tego spotkania.
Usłyszałam kroki i wstrzymałam oddech. Po chwili kroki ucichły i usłyszałam ciche parsknięcie.
- No i co wyczułeś?- zapytała z ironią.
Usłyszałam kroki. Coraz głośniejsze, coraz głośniejsze. I nie wytrzymałam. Wygrzebałam z plecaka młotek. Jeżeli mam zginąć to jak przystało na herosa! Wyskoczyłam ze skrzyni i zaatakowałam. Machnęłam nim i trafiłam w najbliższego potwora. Później zdzieliłam drugiego po głowie.
-Bogowie! Ale ta mała ma uderzenie- zasyczał ten którego zdzieliłam po łbie. Spojrzałam na nich. Wyglądali POTWORNIE. Chłopak miał zieloną skórę pokrytą łuskami a dziewczyna była trupio blada i nie miała oczu!
- Hej, dziewczynko. Uspokój się. Nie zamierzamy cię skrzywdzić. Jestem Thalia. A to jest Luke.- miała dziwnie ludzki głos jak na potwora.
- Potwory – odniosłam wrażenie że mój głos zabrzmiał o wiele cieniej niż zazwyczaj.
- Nie. Ale wiemy o potworach. My też z nimi walczymy.- jego głos był bardziej spokojny niż dziewczyny. Gdy to powiedział obraz jak w telewizji zaczął się zmieniać. Chłopak o imieniu Luke okazał się być niebieskookim blondynem a dziewczyna, chyba Thalia miał krótkie postrzępione czarne włosy i dosyć mocny i mroczny makijaż (według siedmioletniej Annie J nie demonizujmy Thalii – od autorki ). Oboje byli ode mnie starsi i więksi. Nawet gdyby okazali się potworami nie miałabym z nimi szans. Umarłabym sama w opuszczonej uliczce z dala od rodziny. A ze mną umarłby Chejron. W głosie Luka słyszałam jednak uspokajającą nutę.
- Jesteście tacy jak ja?- zapytałam cicho. Wiedziałam że nawet gdyby byli potworami nie przyznali się do tego. Ale byłam pewna że naprawdę są tacy jak ja.
- Tak i pomożemy ci. Możemy ci pomóc! Możesz z nami iść, zaopiekujemy się tobą.- powiedział chłopak patrząc na mnie swoimi niebieskimi oczkami.
- I nie oddacie mnie tacie?- zapytałam przerażona perspektywą powrotu do domu.
- Nie oddamy cię. Teraz jesteś naszą rodziną. Obiecuję że nie pozwolę żeby coś ci się stało. Jesteśmy rodziną.- powiedział uśmiechając się do mnie. Pochylił się nade mną i wyjął coś z plecaka.
- Widzisz – powiedział pokazując mi sztylet- jest zrobiony z niebiańskiego spiżu. Zabija potwory. Sztyletami walczą tylko najlepsi i najszybsi wojownicy. Weź go, jest twój.
W tej chwili poczułam się jakby gwiazdka przyszła szybciej. Jednego dnia straciłam nadzieję, zawędrowałam do zaułka, Myślałam o swojej śmierci chyba trzy razy i nagle buch! Znalazłam rodzinę, dostałam sztylet i wreszcie mam czym walczyć z potworami. Poczułam nadzieję i uśmiechnęłam się do moich wybawców od ucha do ucha.
- Chodź – powiedziała śmiejąc się Thalia- poszukam ci jakichś ubrań.
- Tylko nie odchodźcie za daleko!- krzyczał za nami Luke.
- Chyba cię polubił- powiedziała Thalia a jej twarz spoważniała.
Po chwili obie się roześmiałyśmy. Tak zaczęła się nasza przygoda!

sobota, 26 marca 2016

Rozdział 1. Stado dzieci Zeusa



ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stado dzieci Zeusa.                                                                                                                                            
                   Hej! Nie wiem od czego zacząć. Chyba od początku ;-). Jakbyście się czuli gdyby wasza macocha traktowała was jak powietrze J?  Ja właśnie tak spędziłam dzieciństwo, a w każdym razie siedem pierwszych lat.  Do tego potwory. Moje życie polegało na leżeniu na łóżku (tak, nie spałam na podłodze przy piecu) i zastanawianiu się czym tak bardzo zraziłam do siebie Atenę.  Pewnego dnia podczas wakacji, był to chyba sierpień wyszłam z domu wczesnym rankiem i wróciłam dopiero dwie godziny przed powrotem ojca z pracy. Kiedy weszłam na werandę zauważyłam moją macochę siedzącą przy stoliku. Zalewała się łzami. Choć nigdy nie czułam do niej cieplejszych uczuć niż obojętność podeszłam do niej.
-co się stało?-byłam naprawdę zaniepokojona zachowaniem żony mojego ojca. Była spokojną i szczęśliwą osobą. Co zmieniło się od rana? Po moim pytaniu zalała się jeszcze większym potokiem łez. W ręku trzymała pogiętą fotografię. Niepewnie podniosłam ją do oczu i zaniemówiłam. Zdjęcie przedstawiało piękną, wysoką kobietę o nieco arystokratycznych rysach twarzy. A mężczyzna obok… nie to nie może być mój ojciec. A jednak to był on. Nie wiedziałam skąd to zdjęcie się znalazło z rękach  macochy.
-Skąd masz to zdjęcie?-zapytałam roztrzęsionym głosem. Nawet ojciec nie miał żadnej pamiątki po mojej mamie a tu ni stąd ni z owąd zdjęcie. Nagle mój  wzrok padł na coś czego nie zauważyłam przedtem. Była to koperta, porwana i pogięta. Coś z niej wystawało. Z szybko bijącym sercem podeszłam jak na skrzydłach i wzięłam trzęsącymi się rękoma kartkę papieru zaadresowaną do mnie.
Droga Annabeth!
Chciałam do Ciebie napisać od dłuższego czasu. Choć z pewnością znalazła bym inne sposoby by się z tobą skontaktować wybrałam właśnie ten. Dlaczego? Myślę że gdybym rozmawiała z tobą twarzą w twarz nie powiedziałabym Ci wszystkiego. Kiedy twój ojciec i ja się poznaliśmy był studentem. Uczucie które nas łączyło było silniejsze od zwykłego fizycznego pociągu. Wiem co mówię. Żyję już ponad 3 tysiące lat. Kiedy oddałam Cię do niego, uniesiony gniewem wyrzucił mi że to moim obowiązkiem jest wychowanie Ciebie. Okropnie się pokłóciliśmy, jesteś wspaniałym darem dla niego a on Cię wówczas nie doceniał. Nie obwiniaj się więc, to nie ty mnie zraziłaś, po prostu nie mogę się tobą zaopiekować. Nawet gdybym mogła nie wzięłabym Cię na Olimp. Nie skrzywdziłabym cię tak bardzo.
                                           Twoja    oddana   matka.
Jeszcze raz przyjrzałam się zdjęciu. Teraz już bez problemu rozpoznawałam podobieństwo między sobą a matką. Te same oczy,  nawet rysy twarzy podobne. Nagle zauważyłam również coś srebrnego. Bez wahania wzięłam to coś do ręki. Okazało się to pięknym pierścieniem z emblematem jakiegoś uniwersytetu. Do niego również przyczepiona była kartka.

       Ten pierścień to mój prezent dla twojego ojca. Oddał mi go podczas naszej ostatniej kłótni. Niech Cię strzeże.


Wszystko to wlało mieszaninę uczuć do mojej głowy. Spojrzałam na swoją macochę.
-Jest do ciebie bardzo podobna Annabeth-powiedziała uśmiechając się lekko. To dziwne ale  pierwszy raz słyszałam jak macocha wymawia moje imię z takim uczuciem. W tej chwili fala złości mnie zalała. Moja matka miała rację. To nie ona jest winna, to mój ojciec. Przez większość życia swoją macochę uważałam za najgorszą osobę na globie. Ale to nie ona ale mój ojciec mnie nie chciał. To jego wina’’ jesteś wspaniałym darem dla niego a on Cię wówczas nie doceniał. ‘’  on mnie nigdy nie doceniał i nie doceni. Wyjdę i nigdy nie wrócę. A pewnego dnia spotkam się z ojcem i wygarnę mu, rzucę w twarz lecz  z zimną krwią. Nic mnie wtedy nie ruszy.
-Mój ojciec nigdy nie kochał mnie. Lecz widzę że ciebie i wasze dzieci kocha –powiedziałam. Po chwili stało się coś czego się nie spodziewałam. Przytuliła mnie, ona mnie przytuliła! Nagle usłyszałam coś co zamroziło mi krew w żyłach. Krzyk moich braci. Obie popędziłyśmy na górę i z zapartym tchem wbiegłyśmy do ich pokoju. To co tam zobaczyłyśmy jeszcze długo śniło mi się po nocach. Moi bracia siedzieli ściskani przez ogromnego węża. Moja przerażona macocha stała sparaliżowana. Bez wahania rzuciłam się na niego. Dopiero później doszłam do wniosku że przecież to co zrobiłam było debilne.  Nie wiem jak to zrobiłam ale po pół godziny walki wąż padł martwy. Lecz nie obyło się bez ran. Ja sama miałam dużo głębokich ran i mniejszych rozcięć. Na domiar złego jeden z moich przyrodnich braci miał na ramieniu głębokie rozcięcie które na pewno skończy się blizną.
-Przepraszam-wybąkałam tylko czekając na uzasadniony wybuch złości ze strony macochy. Nic takiego się jednak nie stało. Zamiast wrzasków opatrzyła moje rany i serdecznie mi podziękowała.
-Zrozumiem jeśli mnie znienawidziłaś. Ale przez ten cały czas nie mogłam dorównać twojej mamie, zawsze zastanawiałam się co robię nie tak. –zaczęła mówić. Lecz po dzisiejszym dniu nie miałam do niej żadnych uwag czy skarg i powiedziałam jej to.
-Zrozumiem również jeśli nie będziesz chciała zostać w domu po tym wszystkim.
I faktyczne tak było. Tak było lepiej dla wszystkich. To również jej powiedziałam na co ona odpowiedziała że na pewno sobie poradzę i spakowała mi nawet kilka najpotrzebniejszych rzeczy i dostałam  kilkadziesiąt dolarów. Byłam bardzo zdziwiona tą odmianą ale nie miałam czasu żeby o tym głębiej pomyśleć bo za kwadrans przyjeżdża ojciec.
-Dziękuje za wszystko i przepraszam za … za wszystko.-powiedziałam na odchodnym i pocałowałam ją w policzek! A ona tylko się uśmiechnęła. Wyruszyłam w drogę jak najszybciej mogłam. Zbiegłam po wzgórzu i dobiegłam do pobliskiego lasu. Już tam rozpakowałam plecak, był w nim drewniany młotek, suchy prowiant, kilka rzeczy na zmianę i list ze zdjęciem. Oprócz tego było jeszcze coś. Pogięta lekko pożółkła kartka zapisana pięknym odręcznym pismem. Pismem mojej matki, pismem Ateny. Kolejna wiadomość od nieodzywającej się tak długo mamy.

                                                                    


Droga Annie!

Nie ukrywam że twoja decyzja zbiła mnie z tropu. Myślałam że po dzisiejszym dniu będziesz próbowała żyć normalnie i pogodzić się z ojcem i macochą. Mam do Ciebie jednak pełne zaufanie i wiem że wybrałaś słusznie. Rozumiem targające tobą emocje. Wiem również że podczas walki z wężem ( to swoją drogą było bardzo odważne i straszliwie głupie J ) zgubiłaś pierścień. Znajdziesz go w kopercie z tym listem. Nadal zastanawiasz się pewnie jak pokonałaś tego węża? Otóż wąż przez przypadek (całkowity przypadek, nie wiem jak to się stało )połknął i zadławił się pierścieniem. Pamiętaj że jest zrobiony z NIEBIAŃSKIEGO SPIŻU. Miej uszy i oczy otwarte, nie cała twoja rodzina mieszka w twoim domu.
              Twoja  oddana  i  dumna  matka

Poczułam dziwne ciepło roztaczające się po ciele. Poszłam głębiej w las nie bojąc się niczego. Z oddali usłyszałam roztrzęsiony głos ojca i donośny głos macochy opowiadającej wymyślone naprędce  kłamstwo.
Zaczęłam się zastanawiać nad listem od matki. Był bardzo klarowny, ale coś mnie zastanawiało. Od lat wiedziałam że moją matką jest Atena więc cała moja rodzina nie może mieszkać w moim domu. Ale miałam wrażenie że matce nie chodziło o bogów. Pomyślałam że bardzo prawdopodobne jest to że chodzi jej o innych półbogów typu Perseusz czy inny Herakles. Skoro bogowie żyją to pewne jest to że nie jestem jedyną córką Ateny. A Zeus to na pewno ma stado dzieci pomyślałam i natychmiast tego pożałowałam bo niebo przecięła błyskawica
- No dobra, dobra przepraszam- wymruczałam. Po chwili dotarło do mnie to że stoję w środku lasu patrzę w niebo i mówię do bogów olimpijskich. Roześmiałam się głośno. Ale skoro na ziemi żyją jeszcze herosi to według któregoś mitu bogowie spełnili życzenie Chejrona i pozwolili mu wykonywać swoje zadanie dopóki po globie będzie chodził półbóg. Więc  nawet jeśli byłam jedyną córką bogów to Chejron będzie żył tak długo jak ja. Nie wiedząc czemu zaczęłam mu współczuć. Nie wiedziałam gdzie jest a przeszukanie całego kraju trochę mi zajmie. Pomyślałam że może powinnam poszukać gdzieś w Grecji. Miałam przeczucie że jednak jest nas więcej. Super, więc musiałam tylko znaleźć Chejrona mistycznego centaura i nauczyciela Achillesa i nie dać się zabić przez setki potworów. Miałam już dosyć życia więc postanowiłam przekimać się w lesie. Przed pójściem spać coś mnie tknęło i rozgrzebałam dogasające ognisko. Czytałam o ofiarach całopalnych dla bogów greckich. Wygrzebałam z plecaka batonik czekoladowy i wrzuciłam go do ognia.
- To dla Ciebie matko Ateno. Pomóż mi znaleźć Chejrona proszę.
Stłumiłam ziewnięcie i zwinęłam się w kulkę.
-Dobranoc mamo
- Dobranoc Annabeth