Hej!

Endżoj !!!

niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział 19. Nieudana zemsta Jasona.



Rozdział 19.



Leczenie ran po ostatnim starciu zajęło o wiele mniej czasu od leczenia dumy. Zarówno Percy jak i Jason odczuwali swego rodzaju zawstydzenie połączone z poczuciem winy. Choć teoretycznie to nie oni dowodzili i tak oni uznawani byli za największych przegranych. Obóz jednak rozumiał sytuacje w jakiej się znaleźli. Było to jeszcze gorsze od publicznego wytykania.
- Chłopie! Czuję się jak przed bitwą… znowu wszyscy nam współczują- żachnął się Jason.
Percy i Jason siedzieli wygodnie na plaży. Większość obozowiczów miało o tej porze zajęcia nikt więc nie przychodził ich pocieszyć.
- Tobie współczują bardziej- zaśmiał się Percy.
- Masz rację- syn Jupitera skrzywił się i pomasował bolącą głowę. Jason oberwał wielkim i ciężkim toporem od Mary co pozostawiło mu ogromnego guza.- ale ty też oberwałeś po tyłku!
- Po moim boskim tyłku?!- Percy udał zdziwienie- Lizie raniła mnie w ramię- westchnął teatralnie- ale jeśli chcesz to możesz sprawdzić czy mój boski tyłek jest cały…
- Może lepiej niech obejrzy go Annabeth?
W tym momencie twarz Jacksona przyjęła barwę dojrzałego pomidora.
- Co mam obejrzeć?
Percy zrobił się jeszcze bardziej czerwony.
- Ulubiona płyta One Direction mu się porysowała. Percy nie może jej odtworzyć, biedaczek.- Jason uśmiechnął się podle w stronę Jacksona.
Annabeth zaśmiała się- Percy nie słucha One Direction.
Teraz to syn Posejdona się uśmiechał. Objął swoją dziewczynę ramieniem.- Och człowieku błyskawico, mówiłem ci że moja genialna dziewczyna się na to nie nabierze…
Jason wzruszył ramionami- warto było spróbować.
                                                   
Percy szedł powoli w stronę pawilonu jadalnego. Wcześniej pożegnał się z Jasonem i swoją dziewczyną. Z wszystkich stron dobiegały go zwycięskie syki dzieci Aresa. Po dwóch dniach Percy stwierdził że dzieci Aresa porozumiewają się chyba tylko sycząc i rycząc.
- Przepraszam- jakby spod ziemi obok niego wyrosła Elizabeth. Stanowczo za dużo czasu spędzała z Hoodami.
- Za co?
Zarumieniła się- Mogliśmy wymyśleć coś innego. Teraz cały obóz się z was śmieje…
- Och, nie przejmuj się Lizie. Jesteśmy przyzwyczajeni.- mimowolnie jednak się skrzywił.
- Uważaj bo ci uwierzę.- prychnęła dziewczyna- Dobrze wiem że nie jesteś przyzwyczajony do przegrywania Jackson. Zazwyczaj nie przegrywasz.
Percy uśmiechnął się szeroko.
-Pamiętam moje początki na obozie… Nie było tak łatwo.
Lizie się wyszczerzyła- Annabeth mi opowiadała. Nadal ślinisz się przez sen?
Percy zmieszał się odrobinkę. – Nie, nie wiem. Chyba nie…
Lizie tylko się roześmiała. Choć była córką Ateny i w ogóle nieźle walczyła w niektórych momentach przypominała mu bardziej córkę Hermesa. No i mogła by być też córką Hefajstosa, czasami zachowywała się jak Valdez.
- Jesteś pewna że jesteś córką Ateny?
Mina Elizabeth zmieniła się raptownie. Przyglądała się mu jakby zastanawiając jaki całun pogrzebowy będzie mu pasował. Uniosła brew do góry i uśmiechnęła się wrednie.
- Wątpisz w to Jackson?
- Nie! Przypominasz mi tylko mojego kumpla Leo Valdeza i wyrastasz spod ziemi jak bracia Hood.
Lizie zagryzła dolną wargę.
- Ja… ja wiem że ja nie zachowuję się jak inne dzieci Ateny. Ja nie wiem dlaczego tak jest… Czasami myślę…- westchnęła- Może masz rację. Może nie jestem…
Percy popatrzył na nią – Nie żartuj! To nie możliwe, chyba że znasz inną boginię mądrości z mitologii greckiej.
Lizie uśmiechnęła się słabo.- Malcolm kazał mi przekazać że mam powiedzieć Annabeth żeby powiedziała ci że Malcolm chce żebyś był z nami w następnej bitwie o sztandar. Walczymy przeciwko Aresowi.
- Chcecie mnie? Po mojej spektakularnej porażce?
- Nie przesadzaj Percy! Wygraliśmy dzięki naszej błyskotliwej taktyce, wy nie mieliście z nami szans.
Skrzywił się- Dzięki Lizie. Wiesz jak podnieść na duchu.
- Nie przejmuj się Jackson. W ten czwartek będziemy walczyć razem i razem skopiemy tyłki dzieciom Aresa.
Percy roześmiał się- Wiesz jak podnieść na duchu.

                                                       

Królowa Shess chodziła w kółko. Wyraźnie utykała, była jedną z ostatnich potworów którym udało się przedostać przez wrota śmierci. W wyniku walki którą stoczyła z innymi potworami straciła jednak kawałek jednej ze swoich wężowych nóg (była drakainą).
Do opuszczonego magazynu weszła inna drakain.
- Siosssstro.
- Maszszsz jakieśśśś wiadomości?
- Ssssschwytaliśmy już trzy drakony- zaśmiała się- Miła niessspodzianka dla naszych zzzznajomych z obozzzu!
- Mussssimy być lepiej przygotowani. Nie pamiętasz już jak herosssi nass zmiażdżyli w bitwie o Manhatan?
- To przezzz Kronossssa! Myślał tylko o zemśśście. Obiecał nam wolnośśść!
- Maszszsz rację siossstro. Kronossss był sssłaby. Gaja była nieprzygotowana. My musimy być lepsi…
- Zzzzbiorę więcej drakonów.
- Dobrze siosssstro. Bardzo dobrze…


poniedziałek, 11 lipca 2016

Rozdział 18. Yuppie ka yey matherfucker!



Rozdział 18.



Bitwa miała rozpocząć się lada chwila. Popołudniowe słońce przygrzewało i wszyscy dziękowali delikatnym podmuchom wiatru. Chejron stał spokojnie przy strumyku wyznaczającym granicę pomiędzy terytoriami dwóch wrogich stron. Po obu stronach granicy obozowicze krzątali się w pospiechu kończąc ostateczne przygotowania. Percy szedł powoli sprawdzając morale drużyny posyłając pokrzepiające uśmiechy. Sam nie czuł się zbyt dobrze ale wiedział że musi podbudować swoją drużynę. Choć teoretycznie była to drużyna Piper McLean to i tak wszyscy czuli się pewniej idąc do ataku za synem Posejdona i jego przyjacielem synem Jupitera.
Piper zwołała swoją drużynę do siebie.
- No dobra, chyba potrzebujemy jakiegoś planu.
Jason podrapał się po głowie. – Będziemy musieli rzucić się od razu do ataku.
- Jesteś pewny? Bez obrazy Piper ale twoje rodzeństwo chyba nie wytrzyma ataku…
- Nie mamy innego wyjścia Percy. Musimy wszystko zaryzykować, tylko tak może uda nam się wygrać.
Syn Posejdona westchnął- Ok. chyba powinniśmy zająć miejsca.

Na dźwięk konchy oba obozy ruszyły w zawrotnym tempie. Percy i Jason biegli ramię w ramię. Już parę metrów za strumieniem napadła na nich zgraja dzieci Hefajstosa. Preferowały one ogromnie ciężkie obusieczne topory. Uderzenie takim cholerstwem potwornie bolało o czym Percy przekonał się blokując jeden z ciosów swoim ramieniem. Jago spiżowy naramiennik pękł na pół a on sam był pewny że stał się posiadaczem wielkiego siniaka.
- Elizabeth przesyła pozdrowienia!- zaśmiała się Mary, dziewczyna która zadała cios.
- Jason! Dzieci Ateny!- przyjaciel spojrzał na niego jak na wariata ale wyraz jego twarzy zmienił się w chwili w której Percy zaczął tłumaczyć.
- Nie widzieliśmy żadnych dzieci Ateny. Są na ataku!
Jak na zawołanie po lesie rozległ się dźwięk trąbki. Sygnał oznaczający utratę flagi który ustalili wcześniej z Piper. Percy biegł ile sił w nogach. Jason został prowadząc nielicznych do ataku. Syn Posejdona przeskoczył strumień jednym ogromnym skokiem i wylądował pewnie na drugim brzegu. Biegł w stronę z której dobiegały dźwięki walki. Był w połowie drogi do miejsca gdzie ukryli swoją flagę gdy zobaczył grupę dzieci Afrodyty wyczerpaną walką.
- Piper!- Percy podbiegł do niej. Wyglądał an wykończoną, ledwie stała na nogach ale chodziła jeszcze pomiędzy rodzeństwem rozdając nektar i ambrozję.
- Percy musisz odebrać im flagę! Pobiegli w stronę mrowiska! Elizabeth ma flagę.
Syn Posejdona westchnął. Przebiegł połowę lasu i znowu musi biec! Mimo to pędem rzucił się w stronę wskazaną przez Piper. Po paru minutach pomiędzy drzewami zobaczył przebłysk wściekle różowej flagi Afrodyty. Wkrótce stanął na małej polanie otoczonej drzewami. Na drugim jej końcu widać było tylko drzewa ale Percy wyczuwał delikatny szum strumyka.
- Zatrzymaj się Lizie! Przecież wiesz że i tak cię dogonię i pokonam! Oddaj flagę i pozwolę ci odejść.
Siostra Annabeth odwróciła się do niego. W prawej ręce trzymała flagę. Jak zwykle uśmiechała się jakby wiedziała coś czego nie wie nikt inny. Percy nienawidził tego uśmiechu.
- A może to ja cię pokonam?- zapytała ze śmiechem.
- Jedną ręką nie dasz mi rady- powiedział wskazując na flagę w jej dłoni.- Może ją odłożysz?
Zaśmiała się – Chyba masz rację- sięgnęła za plecy i umieściła flagę w uchwycie przymocowanym do pasa który nosiła. Wyglądała jakby ubrała plecak. Wyciągnęła ręce do przodu i w jej dłoniach jakby znikąd pojawiły się dwa miecze.
- Nadal nie wiem jak to robisz- westchnął Percy.
Lizie uniosła rękę na której zabłysła spiżowa bransoletka. – wystarczy że pomyśle o jakiejś broni i automatycznie pojawia się w mojej dłoni.
- Niezłe.
- Wiem.
Powoli bez pośpiechu chodzili dokoła siebie. Percy wiedział że dwa miecze rzadko są lepsze od jednego, widział jednak co Elizabeth potrafi nimi zrobić. Westchnął i zaatakował.
Ciął płynnie na wysokości brzucha Lizie, ona jednak płynnym ruchem odskoczyła w tył równocześnie zadając uderzenie w jego posiniaczone ramię. Percy jednak w ostatniej chwili zablokował jej uderzenie Orkanem.
- Widziałam chyba taką scenę w jakimś filmie, Albo to była gra?- młodsza siostra Annabeth paplała dalej o filmach jakie widziała i jakie chciałaby zobaczyć. Przez to Percy nie mógł skupić się na wyprowadzaniu ciosów. Dopiero kiedy zaczęła mówić o szklanej pułapce dołączył się do konwersacji.
- Nie obrażaj tego filmu!- ryknął nadal wyprowadzając ciosy które Lizie ze śmiechem blokowała.
- Błagam cię Percy! Bruce Willis i to jego yuppie..
- Nie obrażaj Bruca Willisa!- Percy zaczął ciąć jeszcze szybciej i płynniej.
Elizabeth odskoczyła od niego. Stała teraz pomiędzy drzewem a swoim przeciwnikiem.- Skończmy to.
Jednym płynnym ruchem podciągnęła się na gałąź drzewa i na moment znikła z oczu Jacksona. Po chwili jednak zeskoczyła z drugiej strony i teraz to Percy był uwięziony.
Zaczęła zaciekle atakować i teraz to on musiał się bronić. Jednym płynnym cięciem zraniła jego posiniaczone ramię. Z rany zaczęła lecieć krew. W tym właśnie momencie jednak opuściła lewą ręką i Percy przeciął jej policzek. Mimo to jednak na jej twarzy zabłysł triumfalny uśmiech i Percy usłyszał dźwięk konchy i głos Chejrona.
- Wygrała drużyna Hefajstosa!
Percy stał w miejscu nie rozumiejąc co się dzieje. Nagle zza linii drzew oddzielających ich od strumienia wybiegła Annie z grupą rodzeństwa. Co dziwniejsze trzymała flagę.
-Jak?
- Zrobiłyśmy małą podmiankę- powiedziała mądralińska od razu zajmując się jego raną.
- Kiedy?
- Gdy wskoczyłam na drzewo. Annie już tam na mnie czekała. Wzięła flagę i zeskoczyłam. Byłeś za bardzo zajęty walką żeby zobaczyć że już jej nie mam.
Elizabeth i Annabeth przybiły piątkę a Percy się skrzywił. Odebrał dzisiaj dobrą nauczkę. Nigdy nie stawać przeciwko dzieciom Ateny. Elizabeth odwróciła się jeszcze do niego
- Yuppie ka yey matherfucker!

wtorek, 5 lipca 2016

Rozdział 17. Nic nie wiesz.

Nowy rozdział...
o bogowie jak ja uwielbiam wielokropki :-)


Rozdział 17.



Jeżeli Percy myślał że perspektywa przyłączenia się Jasona zbije z tropu przeciwników grubo się mylił. Teraz zamiast współczuć tylko synowi Posejdona obozowicze składali kondolencje także Jasonowi.
- Stary już nie żyjesz…
- Spróbuj schować swój tatuaż Grace, Kate jeszcze nie próbowała krwi rzymianina.
Od początku dnia więc Percy i Jason cierpliwie znosili wszystkie przeciwności losu, a przynajmniej starali się. Wszystkie współczujące spojrzenia były jednak niczym w porównaniu z nieprzyjemnym uczuciem w żołądku towarzyszącym chłopakom przez cały dzień.
- Człowieku, jest już trzynasta a ja nie przełknąłem jeszcze niczego. Nawet te wczorajsze hot-dogi chcą wyjść na zewnątrz. Nigdy nie miałem takiego stracha, przed żadną bitwą!
- Chłopie ty się martwisz. Co mam powiedzieć ja! Całe życie walczyłem razem z Annabeth, tylko parę razy byliśmy osobno.
- I jak ci wtedy poszło?
Percy zrobił minę męczennika – Nie pytaj. Raz wplątaliśmy się w niezłe bagno z myrmekami, a kiedy poradziliśmy sobie z mróweczkami resztę bitwy przesiedziałem w więzieniu jako jeniec wojenny.
Jason zrobił się blady.
- Tak Grace jesteśmy w czarnej dup…
- Grace!!
Zwalisty syn Aresa biegł do nich truchtem. Choć bitwa była za dwie godziny on już ubrany był w pełną zbroję.
- Jasonie Grace, mam dla ciebie wiadomość.- nachylił się do niego konspiracyjnie. Jason odruchowo zrobił to samo- ZGINIESZ!!!!
Odbiegł ze śmiechem do grupy innych dzieciaków Aresa.
- To nie w porządku! Zawsze się na to nabieram- powiedział syn Jupitera krzywiąc się i rozcierając uszy.
- Na serio?- ze śmiechem zapytał Percy.
- Tak… NIE!!! OCZYWIŚCIE ŻE NIE…- westchnął- po prostu o tym zapomni, Ok.?
- JASNE JASONIE GRACE!!!


                                                                
Za piętnaście minut miała zacząć się bitwa. Percy i Jason lekko poddenerwowani drżącymi rękami zakładali zbroję.
- Stary mam jeszcze większego stracha niż przedtem.- Jason zawiązywał rzemień swojej zbroi.
- Tak nie może być!! Ty możesz latać i masz te swoje super pioruny a ja kontroluję wodę! Nie możemy po prostu siedzieć i trząść się ze strachu przed domkiem Ateny.
- Mów co chcesz Jackson ale ta Kate wygląda naprawdę strasznie.
Percy prychnął- Nie widziałeś jeszcze jak była zdenerwowana kiedy wywaliła mnie z szpitala od Annabeth kiedy zobaczyła że mam tatuaż. Kate nienawidzi rzymian.- spojrzał na niego. Twarz przyjaciela pozieleniała- Ups… Sorry stary! Na pewno ją zmiażdżysz, ale tak dla pewności ukryj tatuaż Ok?  
- Umiesz pocieszać Jackson.
- Percy?- powoli podeszła do nich Elizabeth młodsza siostra Ann.- Chciałam tylko powiedzieć żebyś się nie martwił i wyluzował. Annabeth nie mogłaby cię skrzywdzić… a przynajmniej nie naumyślnie.- uśmiechnęła się i odbiegła s stronę swojej drużyny.
Jej wizyta uspokoiła Jasona, Percy jednak nagle pobladł i zaczął chodzić w kółko.
- źle, bardzo źle- mamrotał pod nosem.
- Hej Pers, Percy! Stary nie martw się. Przyszła żeby ci przekazać że masz się nie martwic. Mnie uspokoiła.
- Nic nie wiesz Jasonie Grace- Percy westchnął- Jeżeli mówią żebym się nie martwił bo Annabeth mnie nie skrzywdzi to znaczy że…
- Co? Co to znaczy?
Percy spojrzał uważnie na swojego przyjaciela.
- To znaczy zupełnie co innego…        

sobota, 2 lipca 2016

Rozdział 16. Boski tyłek Jacksona.



Rozdział 16.



Percy nienawidził bitew o sztandar. Oczywistym było więc że w chwili w której dowiedział się o takowej w następny wtorek dołączył się do zbiorowego ryku aprobaty. Po stoczeniu tylu walk w prawdziwym życiu ze zdumieniem stwierdził że odnajduje przyjemność w bezmyślnym i całkowicie nie potrzebnym nawalaniu się mieczami.
Tym razem do walki stanęły domki Afrodyty i Hefajstosa. Inni obozowicze przyjęli taki układ przywódców z ogromnym zdziwieniem. Domek bogini miłości znany był z tego że rzadko i nie chętnie brał udział w tak ‘’barbarzyńskich’’ zabawach. Tym razem jednak dzieci Hefajstosa naraził im się kilkoma wrednymi choć prawdziwymi docinkami. Nikt z obozowiczów nie wiedział o co poszło (oczywiście za wyjątkiem samych zainteresowanych) lecz wystarczyło zobaczyć jak głodne krwi i bólu przeciwników były dzieci Afrodyty aby nie zadawać zbędnych pytań i  szykować się do walki.

Do Hefajstosa dołączyły między innymi domki Apolla, Demeter i Aresa lecz wszyscy zgodnie twierdzili że to domek Ateny był ich najpotężniejszym sprzymierzeńcem.
Choć Percy nienawidził stawać w bitwach przeciwko swojej dziewczynie tym razem musiał. Domek Posejdona, którego był przywódcą zawarł sojusz z domkiem Piper McLean. Nikt (nawet sam Percy) nie wiedział dlaczego.
Clarisse z wielkim uśmiechem przyjęła taki rozstaw sił, a dzieci Ateny uśmiechały się do niego z pobłażaniem tak jak patrzy się na małego głupiutkiego szczeniaczka który przewrócił się goniąc swój własny ogon.
Współczujące spojrzenia wszystkich sprawiły że stracił trochę pewności siebie i nawet rozważał możliwość udania choroby.
Siedział właśnie na plaży układając przemówienie które wygłosi Piper w dzień bitwy.
- Sorry Piper, wiesz jak bardzo mi zależy na daniu łupnia Annabeth ale ostatnio nie czuję się dobrze. Może lepiej by było gdybym dopingował was  z plaży… Nie to brzmi nędznie i głupio. ‘’Będę dopingował was z plaży’’ to brzmi jakbym ubrany w strój czirliderki wymachiwał pomponami i krzyczał ‘’dalej Piper! Barbie górą!’’
- To brzmi słabo Jackson.
Percy odwrócił się w stronę swojego przyjaciela.
- Ach supermenie o złocistych włosach cóż począć?! Jutro przyjdzie mi walczyć z okropnym przeciwnikiem.
Jason Grace spojrzał na niego zaskoczony.
- Giganci? Tytani? Zbuntowany bóg?
- Nie Jasonie Grace. Będę walczył z – zrobił dramatyczną pauzę-  z Annabeth Chase.

Syn Jupitera zagwizdał. – Masz Przekichane. Ja bałbym bić się z nią nawet na poduszki a ty będziesz walczył na prawdziwe miecze. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Percy zmierzył go wzrokiem- Co masz na myśli?
-Wiesz, fajnie będzie patrzeć jak dostajesz po tym twoim boskim zadku- Jason wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Percy uderzył go w ramię- To nie jest śmieszne! Chwila… czy ty właśnie powiedziałeś że mam boski tyłek? To coś poważnego? Mam powiedzieć o tym Piper?
- O czym masz mi powiedzieć Percy?
Twarz Jasona przybrała barwę dojrzałego pomidora. Jego mina mówiła tylko jedno: ‘’Proszę!!!
- Och to nic Pipes. Jason tylko mówił mi że jest wielkim fanem One Direction i chciałby być na ich koncercie.
W tym momencie oboje: syn Jupitera i córka Afrodyty wytrzeszczyli oczy.
- Ach, naprawdę? To… och, to super Jas. Ja nie wiedziałam…
Twarz Jasona przybrał barwę jeszcze bardziej dojrzałego pomidora.
- Wybacz?- rzucił nieśmiałe spojrzenie w stronę swojej dziewczyny-Przepraszam że ci nie powiedziałem.
-To nic Jas! Wiem jak możesz mi się odwdzięczyć, wystarczy że weźmiesz udział w jutrzejszej bitwie o sztandar.
Jackson i Grace wymienili spojrzenia.
- No to kicha!- zaśmiał się syn Posejdona