Hej!

Endżoj !!!

niedziela, 26 marca 2017

Rozdział 38. Cholerni synowie Hermesa.

Ostatnia noc, ostatnia noc. Spędzamy tutaj ostatnią noc!- podśpiewywała zachwycona Mary.
Była naprawdę zachwycona tym że nareszcie opuszczają miasto, Lizie również cieszyła się że odejdą jeszcze dalej od obozu. Nie była ślepa i doskonale widziała pegazy latające nad Nowym Jorkiem.
Postanowili że kolejnym przystankiem na drodze do miejsca w które zmierzali cyklopi będzie Lancaster. Niestety nie posiadali auta i musieli wybrać dłuższą drogę pociągiem.
Jak na razie jednak szukali miejsca na ostatni nocleg, podekscytowani znalezieniem mapy. Czuli teraz że mają plan, wiedzą gdzie idą i że ich misja ma większy sens. Nie chcieli powiedzieć tego na głos, ale przez długi czas kiedy błąkali się po Nowym Jorku zaczęli wątpić w swoją decyzję opuszczenia obozu. Oczywiście, wszyscy troje mieli podobne sny i tylko oni zdawali się oczekiwać jakiegokolwiek zagrożenia ale nie byli pewni czy powinni uciec całkowicie nieprzygotowani na to co ich czeka. Przez długi czas jedyną ich podpowiedzią były sny, ale teraz nawet one zdawały się zdarzać się rzadziej.
Następnego poranka, trójka przyjaciół zebrała się rano na Pennsylvania Station. Do odjazdu pociągu zostało im tylko piętnaście minut, a musieli jeszcze kupić bilety. Rozdzielili się więc, Lizie pobiegła kupić bilety a Mary i Will pognali na stację zdecydowani zatrzymać uciekający pociąg wszelkimi sposobami. Nie musieli jednak wciskać hamulca bezpieczeństwa i nie musieli kłaść się na torach bo córka Ateny w ostatniej chwili zdążyła. Zdyszana wbiegła po schodach triumfalnie ściskając w dłoni świeżo kupione bilety. Zadowoleni usiedli wreszcie na swoich miejscach i zrelaksowali się mając przed sobą perspektywę blisko trzech godzin podróży.
Kiedy dotarli już do Lancaster mieli około dwóch godzin do odjazdu autobusu. Już wcześniej zdecydowali że swoją podróż do Atlanty- kolejnego miejsca do którego mają zawitać potwory odbędą w zaplanowanych wcześniej krótkich odcinkach drogi. Z opowieści krążących po obozie wiedzieli że tak zwani dyżurni od misji często wpakowywali się w kłopoty przez brak transportu.
Kiedy odkryli że w kryjówce potworów poukrywane były śmiertelnicze pieniądze wpadli na pomysł podróży pociągami i autobusami. Teraz stali przed stacją kolejową w kompletnie nieznanym mieście.
- To co robimy?- zapytał podekscytowana Mary.
- Może powinniśmy coś zjeść?- zaproponowała Lizie.
- Jak dla mnie okay- powiedział Will wyciągając z kieszeni spodni telefon dotykowy. Wstukał w niego parę rzeczy i odezwał się znowu.- Może jakaś kuchnia irlandzka?
Mary i Elizabeth wpatrywały się w jego telefon w milczeniu które przerwała w końcu córka Ateny.
- Skąd na bogów olimpijskich masz telefon! Chcesz nas zabić!?
- Spokojnie, spokojnie. – powiedział posyłając jej uśmieszek.- rąbnąłem go tej rozdartej babie z pociągu. Zaraz go wyrzucę.
Mary zrobiła się cała czerwona.
- Rąbnąłeś?! Rąbnąłeś?! Nie miałeś prawa! Ty... ty.- próbował znaleźć odpowiednie słowo które mogłoby by opisać jej przyjaciela.
Ten tylko uśmiechnął się szerzej i zatkał jej buzie.
- Ta knajpa wygląda dobrze.- powiedział podając telefon Lizie.- co o tym myślisz.
- Myślę że jesteś szalony.- odpowiedziała oburzona Liz. Will tylko do niej mrugnął.- ale jak się zgodzę to puścisz Mary, tak?
W odpowiedzi syn Hermesa pokiwał ochoczo głową. Elizabeth tylko westchnęła.
- Jak dla mnie może być.
- Cholerni synowie Hermesa, chodzą sobie po świecie i myślą że mogą zarąbywać wszystkim co tylko zechcą. Otóż nie!
Tym razem to Liz zatkała jej usta.
- Zaraz się go pozbędziemy, OK?- przemówiła spokojnym głosem Lizie a Mary wzruszyła tylko ramionami. Will nie był pewny czy mówią o nim czy o telefonie.
- Chodźmy już do tej knajpy.- westchnęła nadal czerwona Mary.
- Doskonale.- odetchnęła z ulgą Liz i zaczęła iść w stronę restauracji którą znalazł Will.
Nie wiedziała że za jej plecami córka Nemezis posyła synowi Hermesa jadowite spojrzenie.
- Śmierć nadejdzie jutro- powiedziała przesuwając palcem po karku.
- Szpieg który mnie kochał- roześmiał się tylko Will idąc za córką Ateny.

sobota, 25 marca 2017

Miniaturka 1.



Parę dni temu gdy wracałam z szkoły olśniło mnie.
Co stałoby się jeśli  to Percy był tym dzieciakiem które od wczesnych lat dorastało w obozie. Jaki by był, gdyby był wychowywany i traktowany jak kiedyś Herakles i Achilles?
 I jaka byłaby Annie gdyby tego feralnego dnia w którym Thalia zginęła przed bramami obozu   zdecydowała się uciec jak najdalej, zostawiając Luke’a i samotnie włócząc się po  kraju…

Dwunastoletni Percy wlókł się przez obóz, musiał zdążyć na lekcje szermierki z Lukiem. Wiedział że nie mógł się spóźnić, od czasu gdy jego przyjaciel Grover wyruszył na tajną i bardzo niebezpieczną misję Chejron pilnie obserwował syna Posejdona. Nie chciał żeby ten wyszedł za granice obozu, chociaż przecież parę razy wychodził już na misję tym razem nieśmiertelny centaur był nieubłagany. Percy próbował wyrwać się na poszukiwania swojego satyrzego przyjaciela który od pewnego czasu nie dawał o sobie znaku życia.
Kiedy doszedł wreszcie na plac ćwiczeń zaskoczył go widok Chejrona który rozmawiał z synem Hermesa. Percy mógł powiedzieć że centaur był zdenerwowany, a i Luke nie wyglądał na spokojnego.
Twarz jego przyjaciela była kredowo biała co sprawiło że jego blizna, pamiątka po spotkaniu ze smokiem była teraz nienaturalnie czerwona. Zaciekawiony syn Posejdona podszedł bliżej odkładając swoją tarczę po drodze.
- Co to za zebranie?- zapytał, Chejron momentalnie odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął się do niego ciepło ale Luke zdawał się go nie zauważać. Stał zapatrzony w stronę sosny Thalii.
- Przyniosłem tylko dobre wieści- powiedział centaur rzucając synowi Hermesa spojrzenie kątem oka.
Luke otrząsnął się- Grover wraca- powiedział odwracając się w stronę Percy’ego.
- I powiecie mi wreszcie na jakiej misji był? Czy to nadal top secret?
Chejron odchrząknął.
- wyszedł z obozu na poszukiwania Annabeth Chase.- odpowiedział bez emocji Luke.
Percy doskonale znał historię Annabeth, tak jak chyba wszyscy na obozie. Lata temu Grover próbował przyprowadzić trójkę herosów do obozu. Kiedy po jego granicami zginęła półbogini Thalia, jej młodsza koleżanka Annabeth Chase zdecydowała się uciec, jej noga nigdy nie stanęła na terytorium obozu. Od tego czasu podróżowała samotnie po całym kraju. Ślepy los sprawił że to właśnie Luke był trzecim herosem, on jako jedyny dołączył do obozu. Jego priorytetem na misjach było poszukiwanie informacji o swojej przyjaciółce, Percy wiedział że cała trójka była bardzo blisko dlatego też pomagał szukać pogłosek o zaginionej półbogini.
Jak dotąd żadnemu satyrowi nie udało się jej wyczuć ale teraz kiedy skończyła dwanaście lat była bardziej wyczuwalna. To prawda że ostatniego lata jeden z satyrów upierał się że widział osobę pół krwi odpowiadającą opisowi w okolicach Las Vegas, Percy jednak nie spodziewał się tego że będzie to TA osoba pół krwi.
- I ją znalazł- powiedział Luke, a jego głos zadrżał kiedy to mówił. – Powinni był w obozie około południa.

Cały obóz niecierpliwie oczekiwał na powrót Grovera ze sławną Chase. Domek Ateny przygotował już wszystko czego potrzebuje nowy obozowicz, a przy sośnie Thalii co jakiś czas zmieniając się siedzieli uzdrawiacze z domku Apollina. Wkrótce u dołu wzgórza pojawiły się dwie małe sylwetki. Percy od razu rozpoznał swojego przyjaciela, miał na nogach sztuczne stopy które nosił gdy wychodził z obozu. Dziwnie przez nie chodził i nie dało się go pomylić z nikim innym.
Wkrótce paręnaście metrów przed granicą obozu zatrzymali się i Percy widział że satyr gorączkowo coś tłumaczy Annabeth. Wieść o jej przybyciu rozbiegła się szybko i teraz czekał na nią chyba cały obóz. Chejron stojący obok Percy’ego i Luke’a nerwowo przebierał kopytami. Już tylko parę metrów dzieliło dwójkę przybyszów od granicy.
Percy widział teraz Annabeth Chase na żywo. Czujne spojrzenie szarych oczu przypominających burzowe niebo, była wysoka i wysportowana. W jej postawie widać było czujność, przypominała wielkiego kota który w każdym momencie może się na ciebie rzucić albo zacząć uciekać. Wyglądała tak jak opisywał ją Luke, za wyjątkiem może paskudnej blizny przecinającej obojczyk i tego że jej włosy nie były blond tylko czarne. Przed przekroczeniem granicy przyklęknęła przy drzewie chroniącym obóz. Zamknęła oczy i położyła dłoń na pniu. Powoli stanęła na nogach i wypuszczając powietrze przekroczyła granice obozu.
Gdy tylko to zrobiła nad jej głową zajaśniała  sowa, która promieniowała ognistym blaskiem. Powoli czarna farba ustępowała i jej naturalnie blond włosy dawały o sobie znać.
Annabeth westchnęła- Farby nigdy długo się utrzymują na moich włosach.





piątek, 17 marca 2017

Rozdział 37. Nowy okrzyk wojenny.



Rozdział 37.



Opis typowej nowoczesnej jaskini potworów doskonale oddawała pomieszczenie w którym się znaleźli. Teraz jednak trójka herosów nie zajmowała się głębszym analizowaniem wystroju wnętrza. Byli raczej zbytnio zajęci walką o przeżycie. Okazało się że zabawa w chowanego nie była jednak najlepszym pomysłem, jak na razie była ich jedyną strategią. Od paru już minut powtarzał się ten sam schemat, znalezienie kryjówki, odgłos ciężkich kroków, zwycięski ryk cyklopa i poszukiwanie innej kryjówki. Było to trochę niedorzeczne, herosi którzy jeszcze niedawno sami pokonali najpaskudniejszego drakona teraz bali się konfrontacji ze zwykłym cyklopem!
Półbogowie znaleźli jak do tej pory najlepszą kryjówkę, Will nerwowo przeskakiwał z nogi na nogę nerwowo przerzucając miecz z jednej ręki do drugiej. Nie podobało mu się to że zamiast stanąć do walki biegali po magazynie.
- No i co robimy?- syknął przez zaciśnięte zęby.
- Ta restauracyjka w której zjedliśmy lunch była całkiem miła- odszeptała Mary.
- Bądź poważna- warknął Will.
- Przepraszam- pisnęła-denerwuję się, a przecież wiesz Will że jak się denerwuję to gadam.
- Elizabeth, żadnej błyskotliwej taktyki?- zapytał z nadzieją chłopak.
Lizie pokręciła tylko głową i ciasno zacisnęła usta. Później jednak uśmiechnęła się szeroko.
- Nie mam żadnego planu.- odparła wesoło i z krzykiem rzuciła się na środek magazynu. Will pobiegł zaraz po niej, a za nim wybiegła Mary.
-YOLOoooo!- zawołała rudowłosa dziewczyna.
-Mary!- ryknął syn Hermesa unosząc miecz- masz szlaban na przeglądanie tych głupich stron internetowych!
- Zawrzyjcie otwory gębowe!!! Nie kłóćcie się!
- ROAR!
Ten ostatni okrzyk był ostatnim słowem umierającego już cyklopa.
- Przeklinam was! Przeklinam was wszystkich. Będziecie uciekać, a oni będą was gonić!- bredził cyklop powoli zaczynając zamieniać się w pył.
- Och, zamknij się już. – powiedziała Mary odcinając mu łeb.
Tam gdzie jeszcze przed chwilą leżało truchło została tylko jego torba podróżna.
- To było o wiele prostsze niż myśleliśmy.- skwitował szybką śmierć cyklopa Will- A to jego przekleństwo? Kogo on chciał nim oszukać.- zaśmiał się.
- Nie lekceważmy tego.- powiedziała Elizabeth- nie wiadomo pod kim służył, kto był jego rodzicami. Miał świetny słuch, może znał nasze imiona.- zmierzyła wzrokiem swojego przyjaciela.
- Hej, musicie to zobaczyć.- Mary przeszukiwała pakunek potwora.- Te głupki wydrukowały swoje broszury-roześmiała się machając im przed oczami kolorową ulotką.- Mają nawet mapę.
Jej towarzysze z zaciekawieniem podeszli do niej. Faktycznie, Irlandka podała im folder który mogli uznać za ulotkę biura podróżniczego.
- Dziesiąty, cyklopi pułk lądowy imienia Polifema.- przeczytała na głos Lizie.- chyba sobie ze mnie żartujesz!
- Zaznaczyli swoje miejsce zbiórki- powiedział Will wskazując na dołączoną mapkę.- i to miejsce w którym się znajdujemy też jest zaznaczone.
- I miejsce w które zmierzają też.- mruknęła Elizabeth wskazując palcem na ogromny czerwony punkt zaznaczony na mapie, opisany pięknym rysunkiem czaszki.
- Mając tę mapę nie musimy już zostawać w tym okropnym mieście.- ucieszyła się Mary.
- Nie lubisz Nowego Jorku?- spytał zaskoczony Will.
- Dużo o nim słyszałam, ale nikt nie ostrzegł mnie że właściciele hosteli są byłymi ochroniarzami mafiosów, a we wszystkich kafejkach czają się buce. Spodziewałam się bardziej nożnych łowców, faerii, wampirów i wilkołaków.
- William ma racje- stwierdziła tylko Lizie szczerząc się.- masz szlaban na korzystanie z Tumblra.

poniedziałek, 6 marca 2017

Rozdział 36. Pomoc surowo wskazana.



Rozdział 36.



Wcześniej obozowicze narzekali na nudę ale teraz oddaliby wszystko za leniwą atmosferę która wcześniej panowała. Obóz powoli przygotowywał się do ewentualnych kłopotów, i choć Chejron nie ogłosił jeszcze oficjalnie wojny to wszędzie panowała nerwowa atmosfera i wszyscy czekali na jakiekolwiek wieści ze świata zewnętrznego.
Coraz częściej nad Nowym Jorkiem krążyły misje wywiadowcze latające na pegazach. Chejron zabronił im jednak lądować, tak więc trójka uciekinierów była bezpieczna tak długo jak unikali poruszanie się drogą powietrzną.
 Najbardziej przybitym rodzeństwem na obozie były dzieciaki Hermesa. Kiedyś ich brat tez odwrócił się od bogów, spowodował wojnę, wiele zniszczeń i śmierci. Na końcu sam umarł próbując powstrzymać szaleństwo które zaczął. Bali się że Will skończy tak samo jak Luke.
Przygotowywania obozu i obozowiczów do wojny musiały jednak pozostać w sekrecie. Nie chcieli aby rzymianie dowiedzieli się o całej sytuacji. Nie mieli żadnych dowodów potwierdzających złe zamiary uciekinierów ale znając nastawienie rzymian do wszystkiego oni uznali by z miejsca winy i prawdopodobnie wysłaliby pościg z psami myśliwskimi, oszczepnikami i łucznikami. Ewentualnie zastanowili by się na moment i po przegłosowaniu sprawy w senacie dopiero wysłaliby za nimi grupę poszukiwawczą. Żadna z tych opcji nie wydawała się obozowiczom odpowiednia więc usilnie wymyślali kolejne powody do odkładania wizyt. Sprzyjającą okolicznością okazała się zadziwiająco duża ilość różnych świąt poświęconym przeróżnym bóstwom. Wielu Greków nie znało wszystkich uroczystości, oczywistym więc było że również rzymianie nie orientowali się w nich najlepiej. Wmawiali więc przyjaciołom z obozu rzymian że obchodzą jakieś ważne święto poświęcone bogu którego rzymianie nie specjalnie szanowali. Kolejną przewagą obozu herosów okazało się rodzeństwo dzieci Ateny, obdarzone wrodzonym sprytem starało się wymyślać jak najlepsze wymówki, w obozie Jupiter nie było przecież żadnych dzieci Ateny czy jak oni ją nazywali Minerwy. 

I tak życie powoli się toczyło, czas mijał im na przygotowaniach wojennych i układaniu kolejnych teorii na temat miejsca pobytu trzech zbiegów. Szczególnie jedna osoba była bardzo przybita sytuacją. Wściekła Rachel bezustannie próbowała różnych sposobów przepowiadania przyszłości, jednak niestety nadal bez skutku. Ofiary dla Apolla stały się codziennością a dziwne odgłosy dochodzące z jaskini wyroczni już nikogo nie dziwiły. Z początku obozowicze byli zaniepokojeni bezustannym hałasem tłuczonych naczyń, wywracanych mebli czy okrzykami zdenerwowania.
Rachel siedziała na werandzie Wielkiego Domu zawzięcie rozmawiając z Chejronem. Od paru godzin starała się go przekonać na pozwolenie na opuszczenie obozu. Upierała się że dzięki znajomości miasta, pieniądzom i pozycji ojca a także zdolnościami wyroczni uda jej się znaleźć zaginionych herosów. Chejron jednak nieprzebłaganie odmawiał usprawiedliwiając swoją decyzję brakiem wyszkolenia i zbyt dużą liczbą potworów czyhających na nastolatków poza granicami obozu.
-Jak chcesz- powiedziała w końcu kompletnie zrezygnowana- możesz mnie nie puścić. – wysyczała przez zaciśnięte zęby.- ale w tym momencie potrzebują pomocy.

Opuszczona fabryka, ten sam czas…


- Przydała by się pomoc- wyszeptała Lizie skulona za stosem śmieci. Parę minut po odnalezieniu miejsca którego szukali tak długo i parę sekund po tym jak w pośpiechu ukryli się, do hali wmaszerował cyklop. Jednooki potwór był jednak największym cyklopem jakiego kiedykolwiek widzieli na oczy. Długie, grube nogi z udami przypominającymi pniaki ogromnych drzew, wielki tułów i niezwykle długie ręce z dłońmi przypominającymi pokrywy od koszy na śmieci, długa broda i zmierzwione włosy kolory smoły a także małe świńskie oczka sprawiały wrażenie że cyklop ten nie był raczej typem pasterza i hodowcy owiec. Ponieważ zbroję zostawił w magazynie miał na sobie tylko brudną tunikę z materiału niewiadomego pochodzenia. Na twarzy miał jeszcze resztki swojego posiłku. Trójka herosów usłyszała tylko niski pomruk kiedy zdał sobie sprawę że jego towarzysze już wyruszyli. Podszedł do ściany i zaczął zakładać zbroję.
- Mamy szczęście że nie jest zbyt inteligentny.- wymruczała cicho Mary. W tym samym momencie powietrze przeciął świst. Jeden ze sztyletów potwora wbił się tuż obok głowy dziewczyny.
- Nie jestem głuchy- warknął stojąc teraz parę kroków przed nimi już w pełnym rynsztunku.- poza tym  poczułem wasz zapach przed tym jak tu weszłem.
- wszedłem- automatycznie poprawiła go Lizie. W odpowiedzi usłyszała tylko pomruk i kolejny sztylet mknął już w ich stronę.
Trójka herosów zanurkowała i przeturlała się za stertę rupieci za którą wcześniej się ukrywali.
- Chcemy pobawić się w chowanego tak?- zaśmiał się cyklop. Jego śmiech brzmiał jak wrzaski zarzynanej świni.
- To co robimy?- zapytał Will trzymając już miecz i bacznie obserwując przeciwnika.
Elizabeth przełknęła ślinę- nie mam pojęcia…