Hej!

Endżoj !!!

poniedziałek, 11 lipca 2016

Rozdział 18. Yuppie ka yey matherfucker!



Rozdział 18.



Bitwa miała rozpocząć się lada chwila. Popołudniowe słońce przygrzewało i wszyscy dziękowali delikatnym podmuchom wiatru. Chejron stał spokojnie przy strumyku wyznaczającym granicę pomiędzy terytoriami dwóch wrogich stron. Po obu stronach granicy obozowicze krzątali się w pospiechu kończąc ostateczne przygotowania. Percy szedł powoli sprawdzając morale drużyny posyłając pokrzepiające uśmiechy. Sam nie czuł się zbyt dobrze ale wiedział że musi podbudować swoją drużynę. Choć teoretycznie była to drużyna Piper McLean to i tak wszyscy czuli się pewniej idąc do ataku za synem Posejdona i jego przyjacielem synem Jupitera.
Piper zwołała swoją drużynę do siebie.
- No dobra, chyba potrzebujemy jakiegoś planu.
Jason podrapał się po głowie. – Będziemy musieli rzucić się od razu do ataku.
- Jesteś pewny? Bez obrazy Piper ale twoje rodzeństwo chyba nie wytrzyma ataku…
- Nie mamy innego wyjścia Percy. Musimy wszystko zaryzykować, tylko tak może uda nam się wygrać.
Syn Posejdona westchnął- Ok. chyba powinniśmy zająć miejsca.

Na dźwięk konchy oba obozy ruszyły w zawrotnym tempie. Percy i Jason biegli ramię w ramię. Już parę metrów za strumieniem napadła na nich zgraja dzieci Hefajstosa. Preferowały one ogromnie ciężkie obusieczne topory. Uderzenie takim cholerstwem potwornie bolało o czym Percy przekonał się blokując jeden z ciosów swoim ramieniem. Jago spiżowy naramiennik pękł na pół a on sam był pewny że stał się posiadaczem wielkiego siniaka.
- Elizabeth przesyła pozdrowienia!- zaśmiała się Mary, dziewczyna która zadała cios.
- Jason! Dzieci Ateny!- przyjaciel spojrzał na niego jak na wariata ale wyraz jego twarzy zmienił się w chwili w której Percy zaczął tłumaczyć.
- Nie widzieliśmy żadnych dzieci Ateny. Są na ataku!
Jak na zawołanie po lesie rozległ się dźwięk trąbki. Sygnał oznaczający utratę flagi który ustalili wcześniej z Piper. Percy biegł ile sił w nogach. Jason został prowadząc nielicznych do ataku. Syn Posejdona przeskoczył strumień jednym ogromnym skokiem i wylądował pewnie na drugim brzegu. Biegł w stronę z której dobiegały dźwięki walki. Był w połowie drogi do miejsca gdzie ukryli swoją flagę gdy zobaczył grupę dzieci Afrodyty wyczerpaną walką.
- Piper!- Percy podbiegł do niej. Wyglądał an wykończoną, ledwie stała na nogach ale chodziła jeszcze pomiędzy rodzeństwem rozdając nektar i ambrozję.
- Percy musisz odebrać im flagę! Pobiegli w stronę mrowiska! Elizabeth ma flagę.
Syn Posejdona westchnął. Przebiegł połowę lasu i znowu musi biec! Mimo to pędem rzucił się w stronę wskazaną przez Piper. Po paru minutach pomiędzy drzewami zobaczył przebłysk wściekle różowej flagi Afrodyty. Wkrótce stanął na małej polanie otoczonej drzewami. Na drugim jej końcu widać było tylko drzewa ale Percy wyczuwał delikatny szum strumyka.
- Zatrzymaj się Lizie! Przecież wiesz że i tak cię dogonię i pokonam! Oddaj flagę i pozwolę ci odejść.
Siostra Annabeth odwróciła się do niego. W prawej ręce trzymała flagę. Jak zwykle uśmiechała się jakby wiedziała coś czego nie wie nikt inny. Percy nienawidził tego uśmiechu.
- A może to ja cię pokonam?- zapytała ze śmiechem.
- Jedną ręką nie dasz mi rady- powiedział wskazując na flagę w jej dłoni.- Może ją odłożysz?
Zaśmiała się – Chyba masz rację- sięgnęła za plecy i umieściła flagę w uchwycie przymocowanym do pasa który nosiła. Wyglądała jakby ubrała plecak. Wyciągnęła ręce do przodu i w jej dłoniach jakby znikąd pojawiły się dwa miecze.
- Nadal nie wiem jak to robisz- westchnął Percy.
Lizie uniosła rękę na której zabłysła spiżowa bransoletka. – wystarczy że pomyśle o jakiejś broni i automatycznie pojawia się w mojej dłoni.
- Niezłe.
- Wiem.
Powoli bez pośpiechu chodzili dokoła siebie. Percy wiedział że dwa miecze rzadko są lepsze od jednego, widział jednak co Elizabeth potrafi nimi zrobić. Westchnął i zaatakował.
Ciął płynnie na wysokości brzucha Lizie, ona jednak płynnym ruchem odskoczyła w tył równocześnie zadając uderzenie w jego posiniaczone ramię. Percy jednak w ostatniej chwili zablokował jej uderzenie Orkanem.
- Widziałam chyba taką scenę w jakimś filmie, Albo to była gra?- młodsza siostra Annabeth paplała dalej o filmach jakie widziała i jakie chciałaby zobaczyć. Przez to Percy nie mógł skupić się na wyprowadzaniu ciosów. Dopiero kiedy zaczęła mówić o szklanej pułapce dołączył się do konwersacji.
- Nie obrażaj tego filmu!- ryknął nadal wyprowadzając ciosy które Lizie ze śmiechem blokowała.
- Błagam cię Percy! Bruce Willis i to jego yuppie..
- Nie obrażaj Bruca Willisa!- Percy zaczął ciąć jeszcze szybciej i płynniej.
Elizabeth odskoczyła od niego. Stała teraz pomiędzy drzewem a swoim przeciwnikiem.- Skończmy to.
Jednym płynnym ruchem podciągnęła się na gałąź drzewa i na moment znikła z oczu Jacksona. Po chwili jednak zeskoczyła z drugiej strony i teraz to Percy był uwięziony.
Zaczęła zaciekle atakować i teraz to on musiał się bronić. Jednym płynnym cięciem zraniła jego posiniaczone ramię. Z rany zaczęła lecieć krew. W tym właśnie momencie jednak opuściła lewą ręką i Percy przeciął jej policzek. Mimo to jednak na jej twarzy zabłysł triumfalny uśmiech i Percy usłyszał dźwięk konchy i głos Chejrona.
- Wygrała drużyna Hefajstosa!
Percy stał w miejscu nie rozumiejąc co się dzieje. Nagle zza linii drzew oddzielających ich od strumienia wybiegła Annie z grupą rodzeństwa. Co dziwniejsze trzymała flagę.
-Jak?
- Zrobiłyśmy małą podmiankę- powiedziała mądralińska od razu zajmując się jego raną.
- Kiedy?
- Gdy wskoczyłam na drzewo. Annie już tam na mnie czekała. Wzięła flagę i zeskoczyłam. Byłeś za bardzo zajęty walką żeby zobaczyć że już jej nie mam.
Elizabeth i Annabeth przybiły piątkę a Percy się skrzywił. Odebrał dzisiaj dobrą nauczkę. Nigdy nie stawać przeciwko dzieciom Ateny. Elizabeth odwróciła się jeszcze do niego
- Yuppie ka yey matherfucker!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz