Rozdział 18.
Bitwa miała rozpocząć się lada
chwila. Popołudniowe słońce przygrzewało i wszyscy dziękowali delikatnym
podmuchom wiatru. Chejron stał spokojnie przy strumyku wyznaczającym granicę
pomiędzy terytoriami dwóch wrogich stron. Po obu stronach granicy obozowicze
krzątali się w pospiechu kończąc ostateczne przygotowania. Percy szedł powoli
sprawdzając morale drużyny posyłając pokrzepiające uśmiechy. Sam nie czuł się
zbyt dobrze ale wiedział że musi podbudować swoją drużynę. Choć teoretycznie
była to drużyna Piper McLean to i tak wszyscy czuli się pewniej idąc do ataku
za synem Posejdona i jego przyjacielem synem Jupitera.
Piper zwołała swoją drużynę do
siebie.
- No dobra, chyba potrzebujemy
jakiegoś planu.
Jason podrapał się po głowie. –
Będziemy musieli rzucić się od razu do ataku.
- Jesteś pewny? Bez obrazy Piper ale
twoje rodzeństwo chyba nie wytrzyma ataku…
- Nie mamy innego wyjścia Percy.
Musimy wszystko zaryzykować, tylko tak może uda nam się wygrać.
Syn Posejdona westchnął- Ok. chyba
powinniśmy zająć miejsca.
Na dźwięk konchy oba obozy ruszyły w
zawrotnym tempie. Percy i Jason biegli ramię w ramię. Już parę metrów za
strumieniem napadła na nich zgraja dzieci Hefajstosa. Preferowały one ogromnie
ciężkie obusieczne topory. Uderzenie takim cholerstwem potwornie bolało o czym
Percy przekonał się blokując jeden z ciosów swoim ramieniem. Jago spiżowy
naramiennik pękł na pół a on sam był pewny że stał się posiadaczem wielkiego
siniaka.
- Elizabeth przesyła pozdrowienia!-
zaśmiała się Mary, dziewczyna która zadała cios.
- Jason! Dzieci Ateny!- przyjaciel
spojrzał na niego jak na wariata ale wyraz jego twarzy zmienił się w chwili w
której Percy zaczął tłumaczyć.
- Nie widzieliśmy żadnych dzieci
Ateny. Są na ataku!
Jak na zawołanie po lesie rozległ się
dźwięk trąbki. Sygnał oznaczający utratę flagi który ustalili wcześniej z
Piper. Percy biegł ile sił w nogach. Jason został prowadząc nielicznych do
ataku. Syn Posejdona przeskoczył strumień jednym ogromnym skokiem i wylądował
pewnie na drugim brzegu. Biegł w stronę z której dobiegały dźwięki walki. Był w
połowie drogi do miejsca gdzie ukryli swoją flagę gdy zobaczył grupę dzieci
Afrodyty wyczerpaną walką.
- Piper!- Percy podbiegł do niej.
Wyglądał an wykończoną, ledwie stała na nogach ale chodziła jeszcze pomiędzy
rodzeństwem rozdając nektar i ambrozję.
- Percy musisz odebrać im flagę!
Pobiegli w stronę mrowiska! Elizabeth ma flagę.
Syn Posejdona westchnął. Przebiegł
połowę lasu i znowu musi biec! Mimo to pędem rzucił się w stronę wskazaną przez
Piper. Po paru minutach pomiędzy drzewami zobaczył przebłysk wściekle różowej
flagi Afrodyty. Wkrótce stanął na małej polanie otoczonej drzewami. Na drugim
jej końcu widać było tylko drzewa ale Percy wyczuwał delikatny szum strumyka.
- Zatrzymaj się Lizie! Przecież wiesz
że i tak cię dogonię i pokonam! Oddaj flagę i pozwolę ci odejść.
Siostra Annabeth odwróciła się do
niego. W prawej ręce trzymała flagę. Jak zwykle uśmiechała się jakby wiedziała
coś czego nie wie nikt inny. Percy nienawidził tego uśmiechu.
- A może to ja cię pokonam?- zapytała
ze śmiechem.
- Jedną ręką nie dasz mi rady-
powiedział wskazując na flagę w jej dłoni.- Może ją odłożysz?
Zaśmiała się – Chyba masz rację-
sięgnęła za plecy i umieściła flagę w uchwycie przymocowanym do pasa który
nosiła. Wyglądała jakby ubrała plecak. Wyciągnęła ręce do przodu i w jej
dłoniach jakby znikąd pojawiły się dwa miecze.
- Nadal nie wiem jak to robisz-
westchnął Percy.
Lizie uniosła rękę na której zabłysła
spiżowa bransoletka. – wystarczy że pomyśle o jakiejś broni i automatycznie
pojawia się w mojej dłoni.
- Niezłe.
- Wiem.
Powoli bez pośpiechu chodzili dokoła
siebie. Percy wiedział że dwa miecze rzadko są lepsze od jednego, widział
jednak co Elizabeth potrafi nimi zrobić. Westchnął i zaatakował.
Ciął płynnie na wysokości brzucha
Lizie, ona jednak płynnym ruchem odskoczyła w tył równocześnie zadając
uderzenie w jego posiniaczone ramię. Percy jednak w ostatniej chwili zablokował
jej uderzenie Orkanem.
- Widziałam chyba taką scenę w jakimś
filmie, Albo to była gra?- młodsza siostra Annabeth paplała dalej o filmach
jakie widziała i jakie chciałaby zobaczyć. Przez to Percy nie mógł skupić się
na wyprowadzaniu ciosów. Dopiero kiedy zaczęła mówić o szklanej pułapce
dołączył się do konwersacji.
- Nie obrażaj tego filmu!- ryknął
nadal wyprowadzając ciosy które Lizie ze śmiechem blokowała.
- Błagam cię Percy! Bruce Willis i to
jego yuppie..
- Nie obrażaj Bruca Willisa!- Percy
zaczął ciąć jeszcze szybciej i płynniej.
Elizabeth odskoczyła od niego. Stała
teraz pomiędzy drzewem a swoim przeciwnikiem.- Skończmy to.
Jednym płynnym ruchem podciągnęła się
na gałąź drzewa i na moment znikła z oczu Jacksona. Po chwili jednak zeskoczyła
z drugiej strony i teraz to Percy był uwięziony.
Zaczęła zaciekle atakować i teraz to
on musiał się bronić. Jednym płynnym cięciem zraniła jego posiniaczone ramię. Z
rany zaczęła lecieć krew. W tym właśnie momencie jednak opuściła lewą ręką i
Percy przeciął jej policzek. Mimo to jednak na jej twarzy zabłysł triumfalny
uśmiech i Percy usłyszał dźwięk konchy i głos Chejrona.
- Wygrała drużyna Hefajstosa!
Percy stał w miejscu nie rozumiejąc
co się dzieje. Nagle zza linii drzew oddzielających ich od strumienia wybiegła
Annie z grupą rodzeństwa. Co dziwniejsze trzymała flagę.
-Jak?
- Zrobiłyśmy małą podmiankę-
powiedziała mądralińska od razu zajmując się jego raną.
- Kiedy?
- Gdy wskoczyłam na drzewo. Annie już
tam na mnie czekała. Wzięła flagę i zeskoczyłam. Byłeś za bardzo zajęty walką
żeby zobaczyć że już jej nie mam.
Elizabeth i Annabeth przybiły piątkę
a Percy się skrzywił. Odebrał dzisiaj dobrą nauczkę. Nigdy nie stawać przeciwko
dzieciom Ateny. Elizabeth odwróciła się jeszcze do
niego
- Yuppie ka yey matherfucker!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz