hej! Sorry ale nie znam Nowego Jorku więc na razie nie będę podawać wam dokładnych ulic... Wybaczcie :-)
Rozdział 27.
Za parę godzin miało świtać. Ostatnia
grupa ratunkowa miał wrócić do obozu lada chwila. Annabeth siedziała na plaży.
Nikt nie natrafił na jakikolwiek ślad trójki półbogów. Córka Ateny zaczynała
czuć że kontynuowanie misji poszukiwawczej nie ma końca. Oni najwyraźniej nie
chcieli być znalezieni. Oparła głowę na ręce, nie rozumiała dlaczego herosi
mieliby uciec z bezpiecznego obozu. Chejron jak najszybciej skontaktował się z
rodzinami zaginionych. Wszyscy jednak byli cali i zdrowi, nie mieli pojęcia o
planach ich dzieci.
Annabeth westchnęła głęboko. Jej
chłopak cicho do niej podszedł i objął. Annie wtuliła się w syna Posejdona
cicho łkając. Oboje siedzieli w ciszy.
Wkrótce ostatnia grupa ratunkowa
wróciła z lasu. Przywódca herosów Will, syn Apollona podbiegł do Annie.
- Nie znaleźliśmy ich.- westchnął
ciężko.- Ale jest coś o czym musisz wiedzieć.
Annabeth posłała mu pytające
spojrzenie.
- Znaleźliśmy w lesie spalony dom.
Ktoś użył greckiego ognia.
W tym samym czasie… gdzieś w Nowym Jorku… na obrzeżach… :-)
- Ach, Nowy Jork. Urocze miasto-
sarknął Will.
Okolica w której się znajdowali była
doprawdy urocza. Zaniedbane bloki, parę obskurnych kafejek i sterty śmieci
pomieszane z mocnym zapachem moczu unoszącym się w powietrzu.
- O tak. Mogłabym tu zamieszkać-
powiedziała Elizabeth patrząc na pijanego kloszarda leżącego na stercie gazet
pod jedną ze ścian.
Okolica nie wyglądała na bezpieczna
dlatego trójka herosów nie mogła się zatrzymywać. W podobnych okolicach można
było spotkać cyklopów.
Powoli z zatkanymi nosami szli przez
ulicę czujnie obserwując wszystkich napotkanych bezdomnych. Przez piętnaście
minut przedzierali się przez uroczą okolicę. Jednak wkrótce ich śmiertelne
potrzeby zaczęły o sobie przypominać donośnych burczeniem w brzuchu. Chcąc czy
nie chcąc musieli wstąpić do jednej z tych marnych podróbek imitacji
prawdziwych kafeterii.
W końcu wybrali jedną z mniej
odstraszających restauracyjek i do niej weszli.
W środku wyglądała tak samo strasznie
jak na zewnątrz a może nawet gorzej. Przy jednym ze stolików siedziała mała
grupka nastolatków. Lizie, Mary i Will nie wydawali się tym przejmować. Zajęli
stolik po drugiej stronie Sali. Mieli do przedyskutowania parę spraw, ludzie
nie mogli o nich usłyszeć.
Jednak gdy tylko zajęli swoje miejsca
grupa nastolatków podążyła za nimi.
- Będą kłopoty- wymruczała Lizie.
- Co takie piękne dziewczynki robią w
takiej niebezpiecznej okolicy?- zapytał blondwłosy chłopak. Miał nos którego
nie powstydziła by się żadna baba jaga, przydługie blondwłosy postawione na
zbyt dużą ilość żelu i kolczyk w dolnej wardze. Wyglądał na typowego chłopca z
bogatą rodziną i nadmiarem wolnego czasu gustującego w złotych łańcuchach i
błyszczących, szeleszczących dresach.
- Spacerują sobie podziwiając
okolicę- odpowiedział Will który zauważył że Mary już zaciska zęby i pięści.
Nienawidziła chamskich zaczepek.
-Anglicy- parsknął dres- Nawet wiem
co zamówicie.- odwrócił się do kolegów.- herbatę!
William przewrócił oczami. Miał już
dość żartów o herbacie.
- Możecie się nią udławić!- dodał
wrednie wyżelowany blondas.
- Ja na twoim miejscu martwiłabym się
bardziej- wycedziła Lizie- Herbatą o wiele trudniej jest się zakrztusić niż
hamburgerem.
-Może zatkałabyś twarz ślicznotko!-
wyraźnie poirytowany podszedł bliżej Elizabeth.
- A może ty byś się od nas odwalił?!-
Will wstał. Był wyższy od blondasa i patrzył na niego z góry.
- Załatwmy to na zewnątrz- powiedział
już mniej pewnie dres.
-Bryan, ty debilu-westchnął jeden z
chłopaków stojących za nim.
- Will, nie.- syknęła Elizabeth
łapiąc go za rękaw.
Syn Hermesa spojrzał na nią z
zawadiackim uśmiechem.
- Wszystko będzie w porządku.-
zapewnił ją.
- Skoro tak mówisz- westchnęła.
Wiedziała że nie było sensu się z nim kłócić.
- Zapowiada się ciekawie- Will
uśmiechnął się wrednie do grupki chuliganów- Będzie ubaw po pachy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz