Hej!

Endżoj !!!

niedziela, 16 października 2016

Rozdział 27. Bryan, ty debilu.



 hej! Sorry ale nie znam Nowego Jorku więc na razie nie będę podawać wam dokładnych ulic... Wybaczcie :-)

 

Rozdział 27.



Za parę godzin miało świtać. Ostatnia grupa ratunkowa miał wrócić do obozu lada chwila. Annabeth siedziała na plaży. Nikt nie natrafił na jakikolwiek ślad trójki półbogów. Córka Ateny zaczynała czuć że kontynuowanie misji poszukiwawczej nie ma końca. Oni najwyraźniej nie chcieli być znalezieni. Oparła głowę na ręce, nie rozumiała dlaczego herosi mieliby uciec z bezpiecznego obozu. Chejron jak najszybciej skontaktował się z rodzinami zaginionych. Wszyscy jednak byli cali i zdrowi, nie mieli pojęcia o planach ich dzieci.
Annabeth westchnęła głęboko. Jej chłopak cicho do niej podszedł i objął. Annie wtuliła się w syna Posejdona cicho łkając. Oboje siedzieli w  ciszy.
Wkrótce ostatnia grupa ratunkowa wróciła z lasu. Przywódca herosów Will, syn Apollona podbiegł do Annie.
- Nie znaleźliśmy ich.- westchnął ciężko.- Ale jest coś o czym musisz wiedzieć.
Annabeth posłała mu pytające spojrzenie.
- Znaleźliśmy w lesie spalony dom. Ktoś użył greckiego ognia.

W tym samym czasie… gdzieś w Nowym Jorku… na obrzeżach… :-)


- Ach, Nowy Jork. Urocze miasto- sarknął Will.
Okolica w której się znajdowali była doprawdy urocza. Zaniedbane bloki, parę obskurnych kafejek i sterty śmieci pomieszane z mocnym zapachem moczu unoszącym się w powietrzu.
- O tak. Mogłabym tu zamieszkać- powiedziała Elizabeth patrząc na pijanego kloszarda leżącego na stercie gazet pod jedną ze ścian.
Okolica nie wyglądała na bezpieczna dlatego trójka herosów nie mogła się zatrzymywać. W podobnych okolicach można było spotkać cyklopów.
Powoli z zatkanymi nosami szli przez ulicę czujnie obserwując wszystkich napotkanych bezdomnych. Przez piętnaście minut przedzierali się przez uroczą okolicę. Jednak wkrótce ich śmiertelne potrzeby zaczęły o sobie przypominać donośnych burczeniem w brzuchu. Chcąc czy nie chcąc musieli wstąpić do jednej z tych marnych podróbek imitacji prawdziwych kafeterii.
W końcu wybrali jedną z mniej odstraszających restauracyjek i do niej weszli.
W środku wyglądała tak samo strasznie jak na zewnątrz a może nawet gorzej. Przy jednym ze stolików siedziała mała grupka nastolatków. Lizie, Mary i Will nie wydawali się tym przejmować. Zajęli stolik po drugiej stronie Sali. Mieli do przedyskutowania parę spraw, ludzie nie mogli o nich usłyszeć.
Jednak gdy tylko zajęli swoje miejsca grupa nastolatków podążyła za nimi.
- Będą kłopoty- wymruczała Lizie.
- Co takie piękne dziewczynki robią w takiej niebezpiecznej okolicy?- zapytał blondwłosy chłopak. Miał nos którego nie powstydziła by się żadna baba jaga, przydługie blondwłosy postawione na zbyt dużą ilość żelu i kolczyk w dolnej wardze. Wyglądał na typowego chłopca z bogatą rodziną i nadmiarem wolnego czasu gustującego w złotych łańcuchach i błyszczących, szeleszczących dresach.
- Spacerują sobie podziwiając okolicę- odpowiedział Will który zauważył że Mary już zaciska zęby i pięści. Nienawidziła chamskich zaczepek.
-Anglicy- parsknął dres- Nawet wiem co zamówicie.- odwrócił się do kolegów.- herbatę!
William przewrócił oczami. Miał już dość żartów o herbacie.
- Możecie się nią udławić!- dodał wrednie wyżelowany blondas.
- Ja na twoim miejscu martwiłabym się bardziej- wycedziła Lizie- Herbatą o wiele trudniej jest się zakrztusić niż hamburgerem.
-Może zatkałabyś twarz ślicznotko!- wyraźnie poirytowany podszedł bliżej Elizabeth.
- A może ty byś się od nas odwalił?!- Will wstał. Był wyższy od blondasa i patrzył na niego z góry.
- Załatwmy to na zewnątrz- powiedział już mniej pewnie dres.
-Bryan, ty debilu-westchnął jeden z chłopaków stojących za nim.
- Will, nie.- syknęła Elizabeth łapiąc go za rękaw.
Syn Hermesa spojrzał na nią z zawadiackim uśmiechem.
- Wszystko będzie w porządku.- zapewnił ją.
- Skoro tak mówisz- westchnęła. Wiedziała że nie było sensu się z nim kłócić.
- Zapowiada się ciekawie- Will uśmiechnął się wrednie do grupki chuliganów- Będzie ubaw po pachy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz