Hej!

Endżoj !!!

sobota, 24 września 2016

Rozdział 24. Raz, dwa, trzy Hera patrzy!



Rozdział 24.



Stojąc na tarasie zagadkowego domu i wpatrując się w nieznaną kobietę trójka towarzyszy całkowicie zapomniała w jakiej sytuacji się znajdowała. Byli zdani tylko na siebie, mieli przed sobą ważną misję i do tego na ogonie siedziała im dosyć spora (wnioskując po hałasie jaki robili) grupa ratunkowa. Nie udało im się jeszcze opuścić lasu i nawet nie wiedzieli gdzie są! Rozpaczliwie potrzebowali pomocy, a jedyną osobą która mogła jej udzielić była surowo wyglądająca kobieta mieszkająca w zamieszkałym prawie przez same potwory lesie. Nic nie pozostało im oprócz…
- Potrzebujemy pomocy. Nasza przyjaciółka skręciła kostkę- Lizie starała się brzmieć jak najspokojniej. Tak jakby podróżowanie po potwornym lesie z na wpół nieprzytomną z bólu dziewczyną wspartą na ramieniu było normalną codzienną czynnością.
Mary zdobyła się tylko na drobny uśmiech.
- Och, oczywiście wejdźcie.-  powiedziała lady i odsunęła się od drzwi aby ich przepuścić. Jej wzrok prześlizgnął się po trzech przyjaciołach. – Mogę przenocować was przez trochę, jeśli chcecie oczywiście.
- Dziękujemy- wymamrotała Mary. Reszta w ciszy weszła do domu.   

Obóz, ten sam czas…



Jak zawsze w sytuacjach kryzysowych domek Ateny rozłożył sztab kryzysowy. Malcolm i Annabeth rozsiedli się na krzesłach pośpiesznie przyniesionych przez dzieci Hermesa. Na małym stoliku wytarganym z domku Ann walały się dziesiątki map. Mapa obozu, mapa lasu przy obozie, mapa przedmieść Nowego Jorku, mapa całego Nowego Jorku a nawet narysowane naprędce odkryte wejścia do labiryntu.
Cały obóz zaangażował się w próbę odnalezienia zaginionych obozowiczów. Niektórzy z nich zaprzyjaźnili się z nimi ,inni byli ich rodzeństwem a cała reszta przyłączyła się ze względu na panującą nudę. Żadnych niebezpiecznych misji, żadnych bohaterów i okazji do imprez i świętowania.
- Powtórzmy to jeszcze raz.- po raz setny powiedziała Kate-  Weszli do lasu od strony...
- Od strony pola truskawek. Weszli więc do południowego lasu- przerwał jej Malcolm.- Nie spotkali duchów gejzerów więc musieli od razu skierować się w stronę śliwkowego sadu.
- Kierowali się w stronę miasta.- powiedziała Annabeth, która wpatrywała się linie brzegową zatoki Long Island. Właśnie tutaj chciała aby rozbili sztab. Obwiniała siebie za całą tę sytuację, Gdyby zareagowała w odpowiednim momencie, podeszła do nich kiedy widziała ich rozmawiających na plaży wszystko mogło być inaczej. Nie rozumiała tylko dlaczego? Dlaczego rzucili wszystko i uciekli do lasu. Przez jedną chwilę zastanawiała się nad bardzo głupią i niemożliwą opcją. Zarówno Mary,Will jak i Lizie nie mieli normalnego i spokojnego życia, mogli poczuć się zdradzeni. Tak jak kiedyś poczuł się Luke Castellan. 

Annabeth otrząsnęła się z mrocznych myśli. Will nie był Lukiem a tym bardziej nie była nim Lizie. chociaż po dłuższym zastanowieniu się Lizie przypominała jej czasem Luka. Tego dobrego, starego Luka jeszcze sprzed jego pierwszej misji. Nawet wyglądali podobnie, mieli takie same zawadiackie uśmiechy i trochę przydługie włosy opadające na twarz. Nie, to nie może być prawda. Lizie to nie Luke.

Domek w lesie, odrobinkę później...

Lizie chodziła po domu. Mary zasnęła wreszcie lecz lady doglądała jej jeszcze w jej pokoju. Lizie i Will oboje zdecydowali aby przynajmniej jedno z nich zostało razem z nimi dla bezpieczeństwa. 
Elizabeth schodziła powoli o drewnianych schodach. Najpierw chciała zwiedzić parter domu. Wreszcie dotarła do salonu, chyba największego pokoju w tym domu. Urządzony w bardzo klasycznym stylu był jednocześnie dziwnie przygnębiający. Nad sporym marmurowym kominkiem wisiał ogromny portret dziwnie znajomej kobiety. Duże, brązowe oczy zdawały się świdrować ją na wskroś. Duże, brązowe oczy...
- Hera- odezwał się głos. Lady stała oparta o framugę drzwi do salonu. Wyglądała jak ciężko chora zmęczona życiem kobieta.- Wiem kim jesteście. Widziałam dużo herosów w moim życiu.- uśmiechnęła się blado, Lizie miała jednak wrażenie że kobieta nie mówiła już do niej. Wpatrywała się w portret wiszący naprzeciwko Hery. Przedstawiał on uśmiechniętą rodzinę. Wysokiego chłopaka obejmującego dwie uśmiechnięte dziewczynki.
- Moje dzieci... moi biedni herosi. Chcę żeby Hera na nich patrzyła, i żeby wiedziała że ja pamiętam- zacisnęła wargi i spojrzała na Elizabeth. - Może ciasteczek?


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz