Rozdział 23.
Przedzierali się przez las już pół
dnia. Nie wyglądał on przyjaźniej od środka. Grube drzewa nie dopuszczały
promieni słonecznych i trójka przyjaciół musiała miejscami nawet chodzić po
omacku. Przybijająca cisza nie pomagała w rozproszeniu smętnej atmosfery. Nikt
nie chciał odezwać się ani słowem. Potwory mogły czaić się przecież na każdym
kroku, nie musieli jednak ich nawoływać.
Maszerowali przez las w sumie nie
wiedząc gdzie się znajdują i kiedy zobaczą miasto. Równie dobrze mogli przecież
chodzić w kółko albo zbliżać się do obozu. Dwa razy cudem uniknęli spotkania z
innymi obozowiczami. Nie chcieli spotkać nikogo, a w szczególności swojego
starszego rodzeństwa.
Gdy powoli tracili nadzieję na
wydostanie się z lasu drzewa zdawały się rosnąć coraz rzadziej. Nie zdążyli
jednak ucieszyć z tego powodu. Z drugiej strony lasu dobiegły ich nawoływania. Obóz
rozpoczął już akcję ratunkową.
Spanikowani przyjaciele rzucili sobie
przestraszone spojrzenia. Akcji poszukiwawczej spodziewali się dopiero jutro. Nie
oglądając się popędzili przed siebie. W trakcie tego szaleńczego biegu Mary
potknęła się o wystający korzeń. Wywróciła się przy okazji uderzając głową o
pień najbliższego drzewa.
- Nigdy więcej nie wejdę do tej
zbieraniny patyków i owadów zwanej lasem!
- Chcesz żeby nas znaleźli?- warknęła
Lizie- Bardzo cię boli?- spytała już o wiele łagodniej.
- Mogę iść- Mary zacisnęła zęby i
spróbowała wstać. Córka Ateny jednak przytrzymała ją na ziemi. Pochyliła się
nad nią i delikatnie zbadała jej kostkę.
- Nie możesz- westchnęła- Masz
skręconą kostkę.
- Skąd to wiesz?- zainteresowała się
Irlandka.
- Annabeth mnie nauczyła jak rozpoznać
skręconą kostkę. Mówi że nic tak nie denerwuje herosa jak skręcona kostka.
- Może oprócz wybitych palców albo
głupiego zadania od boga, braku broni i zatrutego ostrza …
- Will, rozumiemy co masz na myśli.
- Tak czy inaczej nie możemy tu
zostać, ale Mary nie może chodzić. Jest tylko jedno wyjście.- Lizie delikatnie
spojrzała na przyjaciółkę wyciągniętą na ziemi.
- Nie. Nie dam się nieść- wysyczała
przez zaciśnięte zęby.
- W takim razie dasz się złapać.-
Will uśmiechnął się szyderczo.
Mary wyglądała jakby chciała zabić
wszystkich (a w szczególności to przeklęte drzewo!). Odetchnęła głośno.
- No dobra… ale tylko się na was
wesprę.
Lizie i Will przewrócili oczami i
wymienili spojrzenia. Wzięli swoją towarzyszkę pomiędzy siebie i zarzucili sobie
jej ręce na ramiona.
Drzewa przerzedzały się jeszcze
bardziej. Wkrótce ich oczom ukazał się średniej wielkości drewniany domek.
Will zagwizdał- Dom w środku lasu,
zbyt dużo horrorów ma taką fabułę.
- Może my okażemy się tą grupą która
na końcu przeżyje?- optymistycznie stwierdziła Lizie.
- Ty pewnie będziesz tą piszczącą dziewczyną
która ginie pierwsza- syn Hermesa uśmiechnął się złośliwie.
- Zazwyczaj pierwszy ginie nadęty i
pusty osiłek- zaśmiała się Lizie.
- Dobrze że nikt z nas nie jest
nadęty i pusty.- odetchnęła z ulgą Mary.
Will i Lizie wybuchli śmiechem. Podeszli cicho na taras i stanęli przed
drzwiami.
- Może po prostu je otworzysz
Will?-zapytała Mary.
- Mogę spróbować- westchnął.
Nie musiał jednak nawet próbować bo w
drugiej sekundzie drzwi otworzyły się same. Stała w nich piękna, starsza i
czarnowłosa kobieta. Miała na ustach
delikatny uśmiech, stała sztywno wyprostowana w przydługiej sukni
przypominającej kreacje z epoki wiktoriańskiej.
- Jestem lady Lidia Amanda Mia Izolda
Ann. Co robicie na moim tarasie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz