Rozdział 29.
- No to wracamy do obozu tak?
Troje herosów stało przy planie
stacji nowojorskiego metra. Pod opuszczenia bezpiecznego obozu minął już dzień
mimo to udało im się przeżyć bez narażania życia.
- Zdurniałeś?!- z oburzeniem zawołała
Elizabeth- Nie po to tłukliśmy się przez las żeby tam wrócić. Poza tym Chejron
zamknąłby nas za to w piwnicy do końca roku…
- Czyli jednym zdaniem, Nie możemy
wrócić- westchnęła Mary ziewając.- W takim razie musimy obmyślić plan.
- Może po prostu pokręćmy się po
mieście, najlepiej po tych ciemnych zaułkach zapomnianych przez bogów i
śmierdzących spelunkach. Jeżeli my ich nie znajdziemy to prędzej czy później
oni znajdą nas.
- No i widzisz Will. Czasami się na
coś przydasz- Lizie poczochrała już i tak nieporządne włosy chłopaka. Wyglądało
to dosyć komicznie bo musiała przy tym stanąć na palcach.
- No to jak to robimy?
- Musimy sprawdzić która z tych linii
prowadzi najdalej.- zaczęła córka Ateny skupiając się na misji.- wygląda na to
że to ta.- wskazała palcem na grubą czerwoną linię przechodzącą przez prawie
całą mapę.- Jesteśmy tu.
- Spostrzegawcze spostrzeżenie,
zwłaszcza jeżeli nasz punkt jest zaznaczony- uśmiechnął się Will pukając palcem
w dużą kropkę opatrzoną podpisem ‘’TUTAJ JESTEŚ’’
- Ty jednak do niczego się nie
przydajesz- wymruczała Lizie posyłając
mu zabójcze spojrzenie które mogłoby sprawić że minotaur padł by trupem. Tak
pewnie też stało by się z synem Hermesa gdyby nie szeroki uśmiech Lizie który
bądź co bądź popsuł efekt końcowy.
- Musimy wsiąść do metra i dojechać
do końca linii. Proste.
- Jest tylko jeden mały problem.-
zaczęła Mary.
- Jaki?- spytała Elizabeth marszcząc
brwi.
- Nie mamy pieniędzy.
- Może ja się na coś przydam-
uśmiechnął się syn Hermesa.
Elizabeth jęknęła.
- Nie.
- No ale..
- Nie.
-Proszę.
- Nie!
- Tylko parę dolców!
- Powiedz mu coś Elizabeth!
Mary i Will od dłuższego czasu
kłócili się o parę dolców a raczej o to czy Will może je ukraść. Mary miała
bardzo głęboko zakorzenione poczucie sprawiedliwości i po prostu nie mogła
znieść że jej przyjaciel ukradnie pieniądze z których ona co gorsza później
skorzysta. Will natomiast nie miał ‘’zbędnych’’ według niego za hamowań
nazywanych przez innych wyrzutami sumienia. Twierdził że po pierwsze suma nie
jest za duża a po drugie oni potrzebują tych pieniędzy o wiele bardziej.
- To może wybierzemy jakiegoś
nadmuchanego biznesmena która jest złym człowiekiem i nawet nie zauważy że
znikną mu pieniądze?- delikatnie wtrąciła Lizie.
- Brzmi jak plan- stwierdził William.
- Kategoryczne nie!- zaperzyła się
Mary.- Skąd możemy wiedzieć że jest zły? Jeśli jest bogaty to sam sobie na to
zapracował! To niesprawiedliwe!
Elizabeth westchnęła. Nie miała
pojęcia jak wybrnąć z tej sytuacji. Rozważała już nawet samodzielną próbę
okradzenia kogoś i postawienia Mary przed faktem dokonanym.
- Spójrzcie dziewczyny- Will
uśmiechnął się wrednie- tego pana to chyba znamy. Czyżby był to nasz Bryan?
Faktycznie, niedaleko grupy herosów
stał samotnie dres którego spotkali już na swojej drodze. Jego wygląd nie
różnił się niczym nie licząc licznych otarć, siniaków i okularów
przeciwsłonecznych które nosił aby zakryć podbite oko.
- Hej Bryan!- zawołał Will. Biedny chłopak
słysząc swoje imię odwrócił się szybko w stronę schodów prowadzących na
powierzchnie.
- Nie tak szybko stary.- Will stał
już obok niego, jeden z wielu talentów dzieci Hermesa.- Co ci się stało w oko?
- Przewróciłem się i uderzyłem o
drzwi…
- Kilka razy- zauważyła Mary patrząc
na jego ślady.
- Musisz mieć bardzo agresywne drzwi-
przyznała Lizie.
- Czego chcecie?
- Przyjacielskiej pożyczki-
wyszczerzył się Will.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz